Mało która książka jest w stanie samym opisem z okładki sprawić, żebym poczuł niepohamowaną chęć natychmiastowego przeczytania. "Awantura na moście" opisuje perypetie średniowiecznego grodu w którym jest tak błogo, że niektórych aż krew zalewała i pewnością należy do tego wąskiego grona.
W Nogradzie już od lat nie wydarzyło się nic pasjonującego. Nuda i marazm były przytłaczające. W końcu jak długo można cieszyć się z urodzajnych plonów, sprawiedliwych rządów i bezpiecznych gościńców. Perspektywy na jakąś porządną egzekucję albo przynajmniej chłostę były marne jeśli jedyny rozbójnik stał się oddanym wyznawcą Peruna, złodziej oddał do lombardu własne wytrychy a czarodziej zgubił księgę zaklęć.
Wielu myślało, że to klątwa lecz tylko nieliczni mieli motywację chodzić do oddalonej o kilka kilometrów świątyni. Lepiej było zostać w miasteczku, poćwiczyć przed zawodami o tytuł Wydmikufla Nogradu lub poobserwować ponętną żonę młynarza, Jagodzinę, przechadzającą się po brukowanych uliczkach miasteczka.
Ten stan rzeczy nie podobał się bogobojowi Kumarowi, znanemu z coraz to nowszych pomysłów na ściągnięcie wiernych na swoje bogobojne morały. Najpierw stworzył formację milczących mnichów jednak już na pierwszej homilii odkrył, że gestykulacja to nie najlepszy sposób komunikacji. Następnie zaostrzył formułę zakonu i nakazał ścisłe głodówki, dopiero śmierć zabiedzonego mnicha przerwała ten epizod. W końcu wpadł na pomysł uatrakcyjnienia samych kazań, zaprosił do świątyni czarodzieja jednak niekontrolowane wybuchy i płomienie znów nie zaskarbiły sympatii mieszczan. W końcu postanowiono przyprowadzić do klasztoru grupę nierządnic by własnym przykładem zniechęciły ludzi do zbaczania z prawej ścieżki życia. Kiedy udało się zaleczyć panującą wśród mnichów epidemię rzeżączki Kumar sięgnął po ostateczne środki - postanowił każdemu wiernemu rozdać po jednym płacidle za wysłuchanie bogobojnych morałów. W głębi duszy czuł, że to wierni co niedzielę powinni zapełniać skarbiec opactwa jednak stwierdził, że na to jeszcze przyjdzie pora.
Oprócz oryginalnego mnicha mamy całą paradę śmiesznych postaci: dwójkę emerytowanych rzezimieszków, ambitnego zarządcę miasta i jego niezbyt rozgarniętego syna, szefa miejscowych służb porządkowych, jego równie nierozgarniętą ukochaną - bratanicę bogoboja, nawróconego rozbójnika i jego bandę, mnicha jąkałę i pradawnego króla - zombie. Wszyscy równie śmieszni i pełni absurdalnych pomysłów jak opisany wcześniej mnich. Całe to towarzystwo pewnego dnia spotka się w czasie pamiętnej awantury na moście, która na stałe wpisze się do historii Nogradu.
Książka to bardzo dobra komedia i ostra satyra na otaczający nas świat. Chociaż przenosimy się w czasy średniowieczne bohaterowie jakby dobrze nam znani ze współczesności. Książka wyśmienicie parodiuje polską rzeczywistość. Dostarcza wyśmienitej rozrywki a czasami nawet szczerych wybuchów śmiechu. Trzeba zaznaczyć, że obok zgrabnej satyry duża część komizmu pochodzi z niezbyt wyrafinowanych żartów slapstickowych. Nie jest to z pewnością dzieło o wysokich ambicjach więc nie można tego odbierać jako wadę. Parada gonitw, upadków i wybitych zębów w wykonaniu dwójki schorowanych złodziejaszków, nie przyjmujących do wiadomości własnego wieku to coś co wyśmienicie się czyta w leniwe wakacyjne popołudnia.
Podsumowując recenzję "Awantury na moście" wypada wspomnieć o języku powieści, który jest dosyć specyficzny i stanowi chyba największą wadę powieści. Bohaterowie posługują się językiem stylizowanym na dawną mowę co czasami wypada dosyć sztucznie. Pomimo to z przyjemnością pochłaniałem kolejne strony śledząc coraz to bardziej absurdalne losy bohaterów. Książka z pewnością przypadnie do gustu wszystkim ceniącym dobre poczucie humoru.