Milczenie to ekologiczny horror, który ma całkiem ciekawy punkt wyjścia. Z czasem dobre pierwsze wrażenie się jednak rozpływa, a historia pozostaje bez właściwego pomysłu na siebie. Ciągnie się, błądzi fabularnie i prawie w ogóle nie zmienia tempa. Wypada znacznie lepiej niż jej filmowa adaptacja, ale tak naprawdę to przecież nie jest żadne osiągnięcie.
Jeżeli ktoś przed pojawieniem się Milczenia widział nieszczęsną Ciszę na jego podstawie, to po książkę sięgnie chyba tylko z jednego sensownego powodu – będzie chciał się przekonać, czy produkcja Leonettiego była tragiczna tak po prostu sama z siebie, czy może materiał źródłowy nie pozostawiał zbyt dużego pola do popisu. Oczywiście w grę mogą wchodzić zwykłe skłonności masochistyczne, ale to już kwestia do przegadania przy innej okazji. Cisza była fatalna, źle wykonana i pełna fabularnych idiotyzmów – o przepełniających ją absurdach można by nakręcić osobny film i najpewniej wyszłaby z tego niezła komedia pomyłek. Już po przeczytaniu Milczenia okazuje się, że Leonetti zepsuł wszystko, co tylko mógł. Z drugiej jednak strony nie miał też za bardzo czego się złapać i w czym przebierać.
Gdzieś na terenie Mołdawii grupa podekscytowanych naukowców zaczyna zgłębiać niespenetrowane zakamarki Matki Natury. Możliwość przebicia się do zamkniętego od milionów lat systemu jaskiń ekscytuje badaczy – są przekonani, że oto właśnie stoją przed przełomowym odkryciem. Nie wszystko idzie jednak po myśli naukowców. Zamiast zbierania próbek, mierzenia kamieni i głaskania prehistorycznego mchu ich ekspedycja przeradza się w historię rodem z taniego horroru klasy B. Z jaskini wylatują zmutowane nietoperzopodobne potwory o wyczulonym słuchu – pragną jedynie pożywiać się, rozmnażać i wziąć Ziemię w swoje dzikie i chaotyczne władanie. Podczas gdy w okolicy krainy Vlada Palownika ślepa apokalipsa powoli rozwija swoje skrzydełka, pewna oddalona o tysiące kilometrów brytyjska rodzina już czuje, że to wszystko po prostu nie może skończyć się dobrze.
Książka nie oferuje nam zbyt dobrego wejścia w historię. Na początku poznajemy dwójkę głównych bohaterów – nastoletnią Ally, która straciła słuch w wypadku samochodowym, oraz Huwa, jej troskliwego i zupełnie przeciętnego ojca. Duet ten naprzemiennie relacjonuje nam toczące się wokół nich wydarzenia i dorzuca do tego niezwykle błyskotliwe (tak naprawdę to nie bardzo) obserwacje oraz dygresje. Już po kilku pierwszych stronach w towarzystwie tej dwójki głos z tyłu głowy odzywa się mocno zaniepokojonym tonem: „oho, będzie ciężko”. Wszystko dlatego, że Ally i Huw są równie autentyczni, jak bohaterowie paradokumentalnych tasiemców. Czytając ich pierwsze przemyślenia, oczami wyobraźni niemal możemy zobaczyć pojawiające się pod ich twarzami belki z tekstami: Huw, 40 lat: Nie wierzy w to, co widzi na ekranie. To musi być jakiś straszny film. To pomyłka. Toporność, z jaką Lebbon przedstawia swoich bohaterów, jest odpychająca i mocno zniechęca już na starcie. Na dzień dobry styl strzela nam w twarz z liścia i daje do zrozumienia, że czytanie Milczenia może być przeprawą o wiele trudniejszą niż to, co spotka bohaterów.
Książka na szczęście dość szybko łapie drugi oddech i nieco pewniej zabiera się do rzeczy. Lebbon powoli zaczyna zagęszczać atmosferę, stawiając przede wszystkim na strach przed odległym i powoli zbliżającym się zagrożeniem. Stanowi to naprawdę ciekawy punkt wyjścia dla historii. Zamiast straszyć nas bezpośrednim konfrontacją, pokracznymi potworami i brutalnymi scenami, autor buduje klimat na podstawie bezsilnego obserwowania zbliżającego się końca świata. W tym właśnie momencie Milczenie prezentuje się najlepiej. Lebbon wykorzystuje zabieg podobny do tego stosowanego przez Kinga – do wywołania nieprzyjemnych doznań nie wykorzystuje latających straszydeł, ale konsekwencje ich pojawienia się. Dlatego też w pierwszych rozdziałach większe wrażenie na nas robi narastająca panika, ludzkie zachowania i wypadki, a nie kadry rodem z taniego science-fiction z TV Puls. Pomysł ten jednak nie starcza na całą historię. Im szybciej zbliżają się potwory, tym atmosfera w Milczeniu coraz bardziej zaczyna się rozpływać.
Historia jednak dość szybko dociera do momentu, w którym staje i mówi „no dobra, to co teraz?”. Niestety do samego końca nie udaje jej się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jedyny przebłysk inwencji pojawia się gdzieś blisko samego zakończenia, lecz Lebbon traktuje go jak ślepy zaułek, z którego szybko się wycofuje. Dobre pomysły się kończą i Milczenie zaczyna błądzić bez planu. Autor do samego końca oferuje narrację w jednostajnym tempie i nie bardzo ma nam coś więcej do powiedzenia. Książka zaczyna się przeciągać, nużyć i przestaje podsuwać jakiekolwiek ciekawsze kąski. Monotonia i brak zaskoczeń zaczynają powoli męczyć, a przeciętni bohaterowie nie są w stanie utrzymać naszej uwagi. W dalszej części historii czekają na nas raptem dwa zwroty akcji – z czego jeden z nich zostaje zupełnie niepotrzebnie przeciągnięty i traci resztki emocjonalnego wydźwięku, a drugi nadciąga zdecydowanie za późno, jest przedstawiony pośpiesznie, a zaraz za nim człapie zupełnie miałkie zakończenie.
Jednostajne i niezbyt zaskakujące tempo oraz brak pomysłu na historię szybko dają o sobie znać. Pozbawiona celu opowieść zaczyna wpadać na dziwne i dość bezsensowne pomysły – bohaterowie kręcą się w kółko i powtarzają nieustannie te same błędy lub z zapałem ekipy Discovery obserwują tajemnicze stworzenia. To jednak nie niesie za sobą żadnego większego znaczenia dla fabuły. Podział perspektywy pomiędzy dwójkę bohaterów też nie jest żadnym wyszukanym zabiegiem narracyjnym. Nie dość, że postaci są bez wyrazu, a ich przemyślenia pozostają zupełnie nieciekawe, to ich perspektywy nie przeplatają się w żaden zaskakujący sposób, a ich odmienne spojrzenia nic sobą nie wnoszą. To po prostu przedstawienie historii z dwóch perspektyw, które nie miały nawet siły zazębiać się w ciekawszy sposób. Płyną po prostu koło siebie bez większego znaczenia.
Milczenie ma całkiem przyzwoity początek, jednak później cierpi z powodu braku pomysłu na siebie. Monotonne tempo nuży, brak zaskoczeń smuci, a nieciekawi bohaterowie nie są w stanie przykuć naszej uwagi. Dwa skromne zwroty akcji całkowicie wymykają się Lebbonowi z rąk, sprawiając, że po kilku pierwszych rozdziałach jego książka nie ma nam już nic do zaoferowania. Chociaż
Milczeniu nie można zarzucić pokazu absurdów na poziomie jego filmowej adaptacji, to jednak nie starcza mu sił, aby się obronić czy nawet pozostawić po sobie jakiekolwiek wrażenia. Zostaje całkiem zagłuszone pośród szumu błoniastych skrzydełek. I równie szybko na tych skrzydełkach wyleci z naszej pamięci.
Psst… Drogi Wędrowcze! Tak, Ty! Jeżeli dotarłeś aż tak daleko i Ci się spodobało, koniecznie zajrzyj na
RuBrykę Popkulturalną i chodź pogadać o książkach (i nie tylko)!
RuBryka Popkulturalna ocenia: 4/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu
Nerdheim.pl