Świebodzice i atak zombie? Tak, to możliwe.
Świebodzice to miasteczko na Dolnym Śląsku, od południa bezpośrednio graniczące z Wałbrzychem. Miasto leży na skraju Książańskiego Parku Krajobrazowego, w środkowym brzegu rzeki Pełcznicy. Niemiecka nazwa to Freiburg, co oznacza po polsku wolne miasto, a świeboda to po staropolsku wolność.
Tak się złożyło, że moje zawodowe życie związane jest ze Świebodzicami. Jestem tam codziennie (w dni powszednie), aby dojechać do pracy muszę przejechać całe miasto. Mijam cmentarz, centrum, zakłady produkcyjne… Jest rok 20.. – podczas typowej sekcji zwłok w świebodzickim prosektorium ofiara wypadku nagle ożywa, a jej nietypowe zachowanie przywodzi na myśl zombie znane z amerykańskich filmów… Tak rozpoczyna się debiutancka powieść „Wszyscy zginiecie” autora ukrywającego się za pseudonimem: Franciszek Moore. Moore jak sam o sobie mówi – to mieszkaniec Świebodzic od urodzenia, a pobliski Zamek Książ to ukochane miejsce wypraw. Kocha małe miasteczka, fascynuje go postać Napoleona, jest miłośnikiem broni białej, horrorów i historii okresu II wojny światowej. Wydaną powieść traktuje jako spełnienie marzeń, bo łączy w niej wszystko, co go fascynuje.
Co powoduje przebudzenie zmarłych? Czy to nadchodzi Apokalipsa? Co mają z tym wspólnego prace osób szukających czegoś usilnie na Śląsku? Co łączy Zamek Książ i wałbrzyskie Mauzoleum? Czy uda się zatrzymać świebodzicki atak zombie?
Nie jestem specjalistką od Apokalipsy, Armagedonu czy zombie. Rzadko również sięgam po powieści z tej tematyki, a właściwie jest to moja pierwsza książkowa historia o zombie. Według posiadanej wiedzy bohaterowie wzorują się na najlepszych filmowych doświadczeniach. Gromadzą środki żywności, wodę, broń, badają teren. Główny bohater - prokurator Palahniukiem – okrzykuje się samozwańczym dowódcą przed zombie. Jako pierwszy zdaje sobie sprawę, że świat się zmienia i trzeba się szybko do tej zmiany przystosować by… przeżyć. Działa szybko. Szybko podejmuje decyzje, dostosowując je do zmieniającego się otoczenia. Prokurator ucieka z miasta - wraz z rodziną, przyjacielem i przypadkowymi ludźmi chroni się w Zamku Książ.
„Wszyscy zginiecie” to powieść z pogranicza Apokalipsy i grozy. O ile początek naprawdę mnie zaciekawił, to dalej było tylko gorzej. O ile akcja na początku galopuje, tak później mocno spowalnia. O ile w pierwszej części fabuła skupia się na budowaniu zaplecza by przeżyć, o tyle w drugiej kiedy do głosu dochodzą wątki z czasów II wojny światowej wszystko zaczyna się komplikować. W powieści dominuje strach, nieufność, brak empatii i walka o własne dobro. Autor kreuje nową rzeczywistość, w której oddech śmierci czuć na przedramieniu. Tu elementy horroru, fragmenty obyczajowe i historyczne mieszają się, przeplatają i uzupełniają.
Pewnie Was zastanawia czemu sięgnęłam po powieść, która nie do końca wpisuje się w moje czytelnicze ramy i schematy. Po pierwsze warto czasem wyjść ze strefy komfortu. Po drugie jak wspomniałam na początku Wałbrzych i Świebodzice to moje okolice, zawsze miło się czyta o tych terenach, kiedy można przyporządkować elementy fabuły do otaczającego krajobrazu. Ciekawym doświadczeniem okazały się rozważania survivalowe (takie połączenie Bear’a Grylls’a, hollywoodzkich filmów i paradokumentów). Zaintrygowała mnie warstwa psychologiczna – podejście bohatera do bezpośredniego zagrożenia, ocena sytuacji, negocjacje i manipulacje. Dopracowania wymagają dialogi – niektóre fragmenty są zbyt sztuczne, zbyt na siłę. Ale przecież to debiut, a debiutantom sporo się wybacza.
Fanom gatunku – powinno się spodobać. Prócz lokalnego sentymentu to nie moja bajka.