Po twórczość Penelope Ward sięgam od wielu lat i mam wrażenie, że wiem już czego się mogę po tej autorce spodziewać. Biorę do rąk książkę i wiem, że będzie ona przyjemna, pomoże mi się rozluźnić, może się nawet przy niej odrobinę wzruszę, ale nie skradnie ona mojego serca. Mimo wszystko miło spędzę z nią czas i po prostu ją zapomnę. I "Arystokrata" jest taką właśnie historią. Przyjemna, lekka, do przeczytania na raz, uronienia kilku łez i zapomnienia.
Poznajemy Leo, który pochodzi z arystokratycznej rodziny i ma wkrótce przejąć rodzinny biznes, ale ma jeszcze kilka miesięcy, żeby się wyszaleć i odpocząć, zanim weźmie się do pracy. Razem ze swoim kuzynem podróżuje po świecie, aż trafia do pewnej uroczej miejscowości, gdzie poznaje Felicity. Kobieta od razu wpada mu w oko i już od pierwszej chwili ciągnie ich do siebie, jednak ich związek nie ma szans na przetrawnie, bo Leo musi znaleźć sobie odpowiednią dla jego pozycji partnerkę. Czy tym bohaterom uda się przezwyciężyć problemy i jednak być razem?
Pierwsza część tej historii jest po prostu przegadana. Mam wrażenie, że przez 200 stron czytałam o niczym, ale akurat taki już styl ma Penelope i lubi pokazywać rozwijanie się relacji bohaterów w jak najbardziej realistyczny sposób. Czy to źle? Oczywiście, że nie! To świetnie, bo wtedy mamy wrażenie, że tworzone przez nią postacie mogą być tak naprawdę naszymi przyjaciółmi. Może mieć to swoich zwolenników, jednak ja sięgam po romanse dla emocji, akcji, chcę, żeby historie bohaterów mnie porwały, a ta realistyczność schodzi u mnie na dalczy plan i czytanie o tym, co jedzą na kolacje, gdzie podróżują czy jak spędzają czas ze znajomymi, jest dla mnie po prostu nudne.
Więcej zaczęło się dziać dopiero w drugiej części i przyznaję, że tam kilka rozdziałów śledziłam z ogromnym zaciekawieniem. Niestety nie sprawiły one, że moja ocena tej historii poszybuje w górę. Całość została rozwiązana zbyt szybko i jakoś tak od niechcenia.
Sama fabuła jest dość ciekawa, a postacie są wykreowane w taki sposób, że da się je lubić. Do szału doprowadzał mnie wyłącznie kuzyn - Sig, który w zamyśle miał być chyba zabawny, ale dla mnie był raczej chamski i irytujący.
Pomiędzy Leo a Felicity czuć wyraźną chemię i przyjemnie obserwuje się tę dwójkę i w moim odczuciu jest to największy plus tej historii.
Całość napisana jest też prostym, zrozumiałym językiem i czyta się szybko, choć mamy tu sporo opisów wewnętrznych monologów bohaterów, które potrafią być nużące.
Reasumując, jest do dla mnie po prostu poprawny romans, do przeczytania w jeden wieczór. Idealny na rozluźnienie, ale jeżeli oczekujecie akcji czy rozwiniętej, dopracowanej fabuły, to możecie się rozczarować. Jeżeli jesteście miłośnikami twórczości Penelope Ward to bierzcie w ciemno, bo w moim odczuciu jest to historia na podobnym poziomie, co poprzednie tej autorki, a swoją strukturą bardzo przypomina mi np. "The Crush. Zanim nas przyłapią", więc jeżeli czytaliście tę pozycję i Wam się podobała, to "Arystokrata" też powinien przypaść Wam do gustu.