Już na samym początku musi być jasno i otwarcie powiedziane, że nie dowiecie się z tej książki niczego, czego najprawdopodobniej nie wiedzielibyście już wcześniej. (Chyba, że informacja o tym, jakoby spowiedź w pierwszy piątek miesiąca przez kolejne dziewięć miesięcy miała zapewnić Wam zbawienie i wieczną szczęśliwość nie tylko dla mnie była pewnym... zaskoczeniem. Swoją drogą, szkoda, że autor nie pokusił się o wytłumaczenie laikowi dlaczego akurat dziewięć miesięcy. A nie osiem albo siedem. A pięć jest zakazane.)
Babiński (swoją drogą jest to pseudonim) porusza tematy, które uważa za szczególnie ważne – jak to w jaki sposób hoduje się przygotowuje się kolejne pokolenia katolików, o co chodzi z chrztem niemowlaków i właściwie jak doszło do tego, że coś, co miało być świadomym wyznaniem wiary zostało sprowadzone do zapewnienia rodziców (i rodziców chrzestnych) że tak, tak, dziecko będzie katolikiem. Kiedyś. Na pewno. I w ogóle.
Z książki możemy dowiedzieć się też, że księża w zasadzie są ludźmi. Takimi przekonanymi o własnej wyższości nad zwykłym plebsem, ale jednak ludźmi. I że faktycznie lubią popić, miewają kochanki, a pastorały za astronomiczne kwoty naprawdę są fundowane w ramach darów dla biskupa (,,złoty, a skromny!'').
Dowiemy się też w jaki sposób – mniej więcej – przepływają w kościele pieniądze, z czego utrzymuje się parafia, ile miesięcznie wyciąga na rękę ksiądz i dlaczego tak trudno przestać być księdzem i odnaleźć się w nowym, zwykłym świecie. A, no i o co chodzi z kościelnymi rozwodami, czemu są tak trudne do przeprowadzenia i jak w ogóle wygląda procedura. I czemu lekcje religii w szkołach są zazwyczaj tak beznadziejne, jak wszyscy opowiadają.
Poznamy również powody dla których autor zmył się po angielsku ze swojej parafii i porzucił sutannę.
Ale, jak już powiedziałam na początku, nie było to w zasadzie nic, czego już bym nie wiedziała. Albo czego bym się już nie domyślała. Albo czego nie mogłabym wywnioskować na podstawie wiedzy, którą już posiadam (myślę tu szczególnie o tym, dlaczego tak ciężko z kościoła odejść, będąc księdzem lub zakonnicą i o tym, w jaki sposób trenuje się narybek, który docelowo ma przywdziać habit czy sutannę).
Generalnie czuję się tą książką nieco zawiedziona – nawet nie dlatego, że oczekiwałam jakichś skandalicznych, soczystych opowieści o tym jak biskup X... albo o tym, co ksiądz Y powiedział do... Nie. Chodzi mi po prostu o to, że to wszystko już było.
A skoro już było, to może powinno zostać podane przynajmniej w ciekawej formie. A nie było. Styl Babińskiego jest niespecjalny, autor momentami strasznie nudzi, jego wynurzenia teologiczne może i są ciekawe dla osób, które interesują się tym tematem, ale całą możliwą radość z lektury niszczy słowo ,,korporacja'' odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki i pojawiające się w takim natężeniu, że w pewnym momencie po prostu cisnęłam książką na bok i wróciłam do niej po kilku dniach.
Bo ja naprawdę, ale to naprawdę wiem, mogę to wywnioskować już po tytule, że autor uważa kościół za korporację. I naprawdę, ale to naprawdę, nie trzeba mi o tym przypominać kilka razy na jednej stronie. Serio.