Wywiad rzeka z wybitnym aktorem, kiedyś niezmiernie popularnym, obecnie nieco zapomnianym, bo chyba nie gra w serialach (nie jestem pewien, nie oglądam seriali) i nie tańczy w teleshowach. Rzecz się wyróżnia szczerością pana Piotra, świetnym stylem i ciekawymi myślami.
Przede wszystkim ten aktor, którego pamiętam jako wspaniałego kabareciarza i rozśmieszacza mówi; „Ja, proszę pana, jestem cały z niepewności. Z lęku. Różnych smutków, smuteczków, melancholii i zadumy.” No właśnie, czyli cała ta wesołość i pewność siebie to tylko gra, technika. Ale sam mówi, że od dziecka był nieśmiały, wycofany, schowany w sobie, co jest w zawodzie aktora rodzajem nieszczęścia. Tak, że jego praca nad rolą (szczegółowo i ciekawie opisana) łączy się ze stałym stresem. Mówi o swojej tremie, która się pojawia przed każdym spektaklem i która nigdy nie znika.
Bardzo ciekawie mówi pan Piotr o aktorstwie, którego dla niego jest sztuką ulotną, pyłem na wietrze. Przede wszystkim uważa, że aktorstwa nie można nauczyć, szkoła teatralna daje młodym ludziom tylko zestaw narzędzi pomagających do stania się aktorem. Porównuje dyplom szkoły aktorskiej do prawa jazdy: ma się podstawowe umiejętności, ale jakim się będzie aktorem, zależy od talentu, pracy, szczęścia, natrafienia we właściwym czasie na właściwych ludzi i czego tam jeszcze. Bardzo niewielu trafia do aktorskiej Formuły 1.
Zaś o piciu przez aktorów twierdzi: „Mojej branży alkohol towarzyszy w podobnym stopniu co chirurgom, dziennikarzom czy pilotom oblatywaczom. To nie tyle używka, ile jedno z narzędzi pracy. Coś w rodzaju sprężarki, za pomocą której stolarz po robocie wydmuchuje z ubrania trociny i pył drzewny. Alkohol powoduje zwiotczenie mięśni i uspokojenie zakończeń nerwowych.” No cóż, jego alkoholizm nie dopadł, ale wielu kolegów źle skończyło...
Sporo mówi o swojej fascynacji Holoubkiem, u którego zresztą grał w Teatrze Dramatycznym w latach 70.: „W moim życiu zawodowym Gustaw był bez wątpienia najbliższym mi człowiekiem. Ufałem mu bezgranicznie. Traktowałem jak mistrza.”
Pięknie opowiada o swojej rodzinie. Dom jest dla niego azylem, ucieczką od aktorstwa, jasno stawia sprawę: to rodzina jest ważniejsza niż praca. Wzruszająca jest opowieść o jego opiece nad matką, gdy czytałem jego słowa, miała już ponad sto lat: „To jest dla mnie niezwykłe i bardzo cenne doświadczenie. Kiedy rano pomagam jej usiąść, podaję śniadanie, przytulam na dzień dobry. To jest stan, którego nie potrafię opisać. Trzymając ją w ramionach, mam przecież świadomość, że wziąłem się z niej. Dalej nie ma już słów. Jest tylko bliskość. Milczenie. Cisza.”
Książka wyróżnia się świetnym stylem. Na przykład wspaniale opowiada Fronczewski o swojej życiowej pasji, jaką są motocykle i samochody, także o jeździe konnej.
Bardzo mi brakowało zdjęć w ebooku, może są w wersji papierowej?
To wzruszająca i głęboka książka, jedna z lepszych o polskich aktorach, jakie się ostatnio ukazały.