Czymże by był kanon literatury światowej bez powieści wiktoriańskiej? Nie do podrobienia są te opisy przyrody, rozbudowana psychologia postaci, ukazanie rozległego tła społecznego czy miłości w jej niefizycznej formie – wszystko to oczywiście znajdziemy i w „Shirley”.
Na uwagę zasługuje typ narracji zastosowany przez Charlotte Brontë – narrator wszechwiedzący, prowadzący czytelnika przez meandry fabuły, zwracający się czasem bezpośrednio do odbiorcy. Jest to ironista, który wytyka przywary swoim bohaterom, choć zawsze patrzy na nich przychylnym okiem.
Nie ulega wątpliwości, że pogoda ducha to stan w pełni wynikający z naszej kondycji wewnętrznej, jak i okoliczności zewnętrznych[1]
Zgodnie z tą maksymą nasi bohaterowie prezentują cały wachlarz emocji – walczą o swoje przekonania, radują się ze spotkania, usychają z tęsknoty, a także chorują z miłości.
Główne bohaterki, Caroline Helstone oraz Shirley Keeldar, choć połączyła przyjaźń, mają całkiem inne charaktery, podejście do życia, a przede wszystkim różny status materialny. Caroline, dość uboga półsierota, nieśmiała dziewczyna o dobrym sercu, jest wychowywana przez apodyktycznego stryja pastora.
Shirley, która pojawia się dopiero około dwusetnej strony powieści, w pełni zasłużyła na zostanie tytułową bohaterką. Wkraczająca w trzecią dekadę życia, pogodnie usposobiona, za nic ma konwenanse. Może sobie na to pozwolić, zważywszy na dobra, jakie są w jej posiadaniu. Z tego względu wokół niej krążą mniej lub bardziej pożądani adoratorzy.
Głównym reprezentantem męskiego grona w powieści jest Robert Moore, mężczyzna z problemami finansowymi, którego nie do końca zajmują tak przyziemne sprawy jak uczucia. Jest jeszcze jego brat Louis, dopełnienie naszego miłosnego grona, który jednak w moim odczuciu jest postacią najmniej udaną, bo dość bezbarwną.
Charlotte Brontë ukazuje nam przepaść mentalną, jaka dzieli mężczyzn i kobiety. W jej utworze kobiety są przedstawione jako te, które tworzą ognisko rodzinne, a ich postępowaniem kierują uczucia. Mężczyźni zaś, stworzeni do rzeczy wyższych (przynajmniej w ich mniemaniu), zajmują się interesami. Ten podział jest tak zakorzeniony, że już nawet młodzi chłopcy są przekonani o jego zasadności. Jedynie Shirley nie daje się łatwo zaszufladkować i próbuje dzielnie dotrzymać mężczyznom kroku w ich „męskich” sprawach.
Na oddzielny akapit z pewnością zasługują młodzi wikarzy. Już w pierwszym zdaniu powieści Autorka dosadnie określa swój stosunek do nich. Są krnąbrni, wbici w ambicję, skłonni do uciech – oczywiście podniebienia.
Poczucie krzywdy płodzi nienawiść[2]
Jednym z ciekawszych wątków powieści jest ukazanie odwiecznej opozycji: pracodawca kontra pracownicy. Nie zawsze interes przedsiębiorcy idzie w parze z interesem jego podwładnych. Postępująca mechanizacja, zastój gospodarczy wywołany wojnami napoleońskimi powodują bunt, w którym gra nie toczy się już tylko o godne życie, ale o życie w ogóle.
Pewnie narażę się wielu, ale osobiście jeśli mam wybrać Jane Austen czy Charlotte Brontë, wybieram tę drugą. I choć „Shirley” nie jest tak świetna jak „Dziwne losy Jane Eyre”, to plasuje się wysoko wśród powieści jej podobnych. Ktoś powie, że delikatnie „trąci myszką”, że aż nazbyt widoczny jest jej aspekt moralizatorski, że chwilami jest zbyt melodramatyczna. A ja mu odpowiem, że podczas lektury czułam we włosach wiatr z wrzosowisk Yorkshire, że uśmiechałam się pod nosem czytając bardzo trafne (i zgryźliwe) opisy postaci, że wreszcie – urzekł mnie język i swego rodzaju rozmach narracyjny, którego próżno szukać w dzisiejszej popularnej prozie.
Jak dla mnie to aż nadto, żeby lekturę uznać za udaną.
[1] Ch. Bronte, Shirley, Wydawnictwo MG, s. 41.
[2] Tamże, s. 36.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl