Zacznę bez ogródek, od razu przechodząc do sedna sprawy. Gdyby nie Mazury, nie byłoby tej historii, niezwykłej dzięki zagłębieniu się w staropruskie wierzenia i tajemnice, dzięki atmosferze przez nie stworzonej. Duch historii Prusów od początku snuje się wokół sprawy morderstwa na bagnach, którą już w dniu swojego przybycia do Orzysza policjant Gromosław Sidorowicz dostaje do rozwiązania. Z każdym kolejnym rozdziałem przekonujemy się, że do jej wyjaśnienia konieczne będzie bywanie w pradawnych świętych miejscach, odmawianie modlitw i odprawianie obrzędów. Lasy i jeziora to pełnoprawne i pełnokrwiste postacie tej opowieści. Te same sposoby okażą się pomocne przy uporaniu się z własnymi demonami, które towarzyszą bohaterom książki. Komisarz Grom będzie musiał porzucić warszawskie metody pracy – jak i warszawski styl życia. Dość łatwo mu to przyjdzie (choć nie przyjechał tu z własnej woli), można powiedzieć, że niepostrzeżenie stanie się nieusuwalną częścią mazurskiego krajobrazu. Trzeba tu dodać zresztą, że nie jest to krajobraz całkowicie mu obcy, bo nasz sympatyczny policjant urodził się w Ostródzie.
Zamordowany mężczyzna nie tyle nawet nie cieszył się dobrą opinią w okolicy, co był po prostu przez wielu mieszkańców znienawidzony. Nikt nie przychodzi na jego pogrzeb, miejscu pochówku zostaje wkrótce zbezczeszczone. Staje się jasne, że przyczyn trzeba szukać w jego przeszłości, w obszernym katalogu niecnych czynów, jakich się dopuścił. Ale tu właśnie stopniowo dochodzą do głosu czasy tak dawne, że wydawałoby się nieznaczące dla sprawy… A jednak.
Autorka bardzo interesująco pisze o Prusach. Wg mnie zagadka kryminalna to tylko pretekst do opowiedzenia o nich. Najciekawsze fragmenty książki to te, w których Sylwia Skuza odwołuje się do historii – samego ludu, jak i jego języka, a także te opisujące dawną wiarę, zjednoczenie z ziemią i naturą. W tych miejscach serce opowieści bije najmocniej. Odbieram to jako swego rodzaju hołd dla podbijanych przez lata plemion. Aż chce się poczytać więcej na ten temat – i aż mi wstyd, że studiując w Olsztynie jakoś bardziej się tym nie zainteresowałam.
Mazurskie tło sprawia, że jest to książka inna od wszystkich. Ale jednocześnie na swój sposób jest klasyczna. Nie ma tu okrutnych scen, krwi lejącej się strumieniami czy innego wypruwania flaków. Są momenty, w których można się uśmiechnąć, a nawet i pośmiać. Bohaterowie – rodzina Groma, szerokie grono jego przyjaciół, znajomi z pracy i wreszcie on sam – dają się lubić, są niezwykli i zwyczajni zarazem, pełni uroku i ciepła, mimo różnych trudnych doświadczeń, których bagaż każdy dźwiga ze sobą (a przynajmniej dopóty, dopóki duchy przeszłości nie zrobią z tym porządku). Historia kończy się na tyle pozytywnie, na ile może w zaistniałych okolicznościach.
Mam nadzieję, że Sylwia Skuza coś jeszcze napisze, bo Tylko nie Mazury to książka zasługująca na o wiele większą uwagę niż piętna, wrzaski i inne histerie – nazywane szumnie nowymi mocnymi odsłonami polskiego kryminału.