Tylko nie Mazury recenzja

"Tylko nie Mazury" Sylwia Skuza

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @S.anna ·8 minut
2024-07-26
1 komentarz
16 Polubień
Młody i obiecujący policjant, komisarz Gromosław Sidorowicz zostaje czasowo przeniesiony z Warszawy na mały komisariat na Mazurach. Zostaje przeniesiony karnie, dodajmy, po dosyć niefortunnym incydencie, w trakcie którego potraktował córkę prominentnego polityka tak, jak, no cóż, potraktowałby każdą inną agresywną i łamiącą prawo obywatelkę. Tym samym świetnie rozwijająca się kariera młodego policjanta zostaje zastopowana, bo czegóż można spodziewać się po pracy na jakimś zapyziałym komisariacie na Mazurach - a to krowa komuś w szkodę wejdzie, a to dwóch kumpli od kieliszka weźmie się za łby, a to trzeba będzie objeżdżać porozsiewane po lasach malutkie wioseczki...

Tymczasem już pierwszy dzień pobytu w nowym miejscu jest początkiem śledztwa w sprawie zabójstwa.

Na bagnach znalezione zostaje ciało lokalnego rolnika z wbitą w szyję starożytną zapinką. Sidorowicz musi wyjaśnić zagadkowe morderstwo człowieka, który nie cieszył się, oględnie rzecz ujmując, powszechną sympatią i jak najszybciej ustalić, czy mieli z tym coś wspólnego amerykańscy żołnierze kręcący się w pobliżu miejsca morderstwa, czy też może powinien szukać zabójcy wśród licznych wrogów zabitego rolnika? A może wśród osób uczestniczących w tajemniczych obrzędach przesilenia, świętowanych na bagnach w przeddzień zabójstwa?

Komisarz zaczyna niezwykłe śledztwo, które dosyć szybko schodzi na drugi plan, a na pierwszy wychodzą legendy i pierwotne wierzenia dawno wymarłych Prusów. Od tego momentu przeszłość stale będzie się splatać z teraźniejszością, nie tylko w wymiarze historycznym, ale także i duchowym, duchowość jest bowiem w tej powieści drugim, prawie równoległym do zabójstwa - a w pewnym momencie dominującym - wątkiem.

No więc czytałam, czytałam i mi się podobało, potem mi się mniej podobało, aby wreszcie nie podobać mi się wcale.

Podobała mi się (jakkolwiek bardzo źle to brzmi) zbrodnia, interesująco pomyślana, z oryginalną zagadką w tle, zapowiadająca ciekawe śledztwo, bo jednak znalezienie świadków zabójstwa popełnionego nocą w głębi pradawnego boru na trzęsawisku jest ciut trudniejsze, niż znalezienie świadków zabójstwa w dużym mieście.

Podobało mi się, że Gromosław Sidorowicz nie traktował swoich prowincjonalnych kolegów po fachu jak kompletnych durniów, którzy w życiu nie widzieli trupa i potrafią jedynie wystukiwać raporty na zdezelowanej maszynie do pisania, ani chybi jednym palcem i z przygryzionym koniuszkiem języka. Podobało mi się, że mazurscy policjanci nie traktowali Groma jak nadętego buca z warszawki, przemądrzałego i głupawego, co to na pewno zgubi się w lesie na pierwszej przecince, a z miejscowymi i tak się nie dogada, bo nimi gardzi z wielkomiejską wyższością. Doprawdy, ten motyw konfliktów między miejscowymi a przyjezdnymi jest tak częsty i zgrany, że przyjęłam porzucenie go na rzecz wzajemnego szacunku i chęci współpracy jako orzeźwiający powiew oryginalności.

A potem zaczęło się robić gorzej.

Równiutko jako obszył w połowie książki autorka zaliczyła niezrozumiały zjazd językowy i nagle pojawiły się w tekście kwiatuszki w rodzaju: "Pewnego wieczoru odwiedziła matkę. To było zrządzenie losu. Zastała ją leżącą na podłodze w sypialni, usiłowała się podnieść, bełkotała, że nie może zasnąć", "Dziewczynka przewróciła oczami i poprzez konary drzew wzniosła je do nieba" czy też "Minęły dokładnie dwie doby, kiedy o poranku wyjeżdżając spod domu Mistrasa, drogę zajechał mu samochód". Zniknęły potem, a polszczyzna powróciła do poprawnej, ale ja już byłam wtedy raczej na "nie" i coraz bardziej (i łatwiej) się irytowałam.

Irytowało mnie, że wszyscy bohaterowie tej książki byli pogodni, sympatyczni, z sercem na dłoni , uczynni i przepełnieni duchowością niczym dzban winem w Kanie Galilejskiej. To znaczy wszyscy poza zamordowanym (i jeszcze jedną osobą, która jednakże pojawiła się i zniknęła niczym meteor, nie mając dla akcji większego znaczenia), który był naprawdę najzłejszym złolem, i zapewne tylko mojej czepialskiej naturze i wrednemu charakterowi przypisać należy, że nie mogę powstrzymać się od pytania, jakim cudem ta szlachetna, głęboko duchowa, moralna i wspierająca się społeczność pozwoliła, by w jej łonie wyrosła tak odrażająca narośl, nie robiąc z tym ABSOLUTNIE nic (a, upewniam, pozwoliła i nie robiła).

Irytował mnie Grom, który - porzucony bezceremonialnie po trzech latach związku - dochodzi do siebie w imponującym czasie dwóch tygodni i migusiem znajduje sobie obiekt westchnień. Irytowało mnie wmawianie czytelnikowi, że między Gromem a jego nową wybranką jest "energia seksualna, która może wstrząsnąć posadami ziemi", gdy tymczasem chemii między nimi było akurat tyle co między mną a sąsiadem mojej mamusi, eleganckim i nobliwym starszym panem, z którym wymieniamy grzeczne pozdrowienia, mijając się na schodach. Irytował mnie nawet ocalony przez naszego szlachetnego Groma szczeniak, który - licząc sobie jakieś dwa miesiące - zachowywał się jak nie dość, że dorosły, to jeszcze wytresowany pies. Oraz lokalna zielarka, lekarka, psychoterapeutka, producentka nalewek i znawczyni starych obrzędów w jednym, mądra, dobra, szlachetna i tak idealna, że człowiekowi się na mdłości zbierało z tego przesłodzenia.

A potem wszystko zaczęło mnie już nie irytować, ale doprowadzać do szału, i to pomimo poprawnego języka, ogólnie miłego (wręcz zbyt miłego, jeśli wziąć pod uwagę, od czego zaczynaliśmy) nastroju powieści i widocznej autoironii autorki, a gdy wpadam w szał robię się ciut (no, dobra, duże "ciut") nieobiektywna, więc można moje uwagi dzielić przez trzy, ale i tak je wypiszę, żeby upuścić sobie pary.

Do szału doprowadzało mnie genialne i nietypowe (oraz TAKIE UDUCHOWIONE) dziecię, mam alergię na genialne i nietypowe dzieci, mam ochotę podbijać zęby autorom książek, w których pojawiają się nietypowe dzieci, no, chyba, że są doskonale napisane. To nie było. Nie kupiłam go w ogóle, powodowało u mnie wywracanie oczami za każdym pojawieniem się, w moich oczach było wścibskie, puszczone samopas przez rodziców (nie, wersji "wychowania pełnego miłości i pozostawienia wolności dziecku, żeby się rozwijało we własnym tempie" też nie kupuję), a trauma, którą nosiło (i żeby nie było, wierzę w rodzaj traumy, mam przykład podobnej w rodzinie, i to najbliższej, bowiem dotyczyła mojego rodzonego ojca) i sposób - a zwłaszcza tempo - w jakim zostało z niej uleczone spowodowała u mnie co najwyżej niedowierzające a ironiczne parsknięcie pod nosem.

Wszyscy tam zresztą leczą traumy, Grom, jego nowa (ale za to aż po grób! i z energią seksualną!) ukochana, kumpel-policjant z małżonką, i wszystkim zajmuje to ino momencik, doprawdy, jak ktoś ma traumę, to tylko do Orzysza, można się jej pozbyć w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy, a przy okazji pooddychać świeżym powietrzem!

Ale do warkotu z głębi gardła doprowadziła mnie ta zgrabnie na początku poprowadzona, a potem porzucona na rzecz opisywania obyczajowości dawnych Prusów, powrotu do korzeni i odnajdywaniu siebie, sprawa kryminalna. Bo to kryminał miał być, tak? Zabójstwo, śledztwo, zbrodnia i kara, tak? Tak to było reklamowane, to sugerowała okładka, tak? Duchowość i Prusowie w tym nie przeszkadzają, nie mam problemu z kryminałem, który nie jest tylko i wyłącznie kryminałem, ale, na wszelkich pruskich bogów, jednak KRYMINAŁEM!

Mam za to problem - może inni czytelnicy nie, ale ja tak - z policjantem, wykształconym, wybitnym, doskonałym w swoim fachu, do chwili zesłania na Mazury robiącym w branży prawdziwą karierę, a który prowadzi śledztwo w sposób totalnie haniebny (i któremu pozwala się prowadzić to śledztwo trzy miesiące bez ŻADNYCH nacisków z góry). Który za dobrą monetę przyjmuje zdanie: "To nie ona, ona by tego nie mogła zrobić". Który w zasadzie przymyka oko na fakt, że spora grupa ludzi (w tym inni policjanci oraz patolożka sądowa) ukrywali istotne dla śledztwa informacje, kłamali i mataczyli. Który przechodzi nad tymi kłamstwami i ukrywaniem do porządku dziennego bez jakiejś głębszej refleksji (aż dziw, że nie znalazło się na nią miejsce w powieści tak napakowanej refleksjami na wszelkie INNE tematy!), bo kumple, znajomi i ukochana powiedzieli mu, że zamordowany był złym człowiekiem. Tak, był złym człowiekiem. Tylko, że - poprawcie mnie, gdybym się myliła - policjant prowadzący śledztwo nie jest od tego, by zmarłemu wystawiać świadectwo moralności i dla tych złych starać się mniej, a morderstwo jest morderstwem bez względu na to, czy zamordowano osobę o kryształowym charakterze, czy ostatniego łajdaka. Zaś na mataczenie w śledztwie są konkretne paragrafy w kodeksie karnym, panie komisarzu Sidorowicz (oraz koledzy pana komisarza też).

Rozmydlenie wątku kryminalnego skutkuje najbardziej mdłym i niewiarygodnym rozwiązaniem zagadki ever, które nasz dzielny stróż prawa opisuje w najbardziej mdłym i niewiarygodnym raporcie, a jak doszłam do policjantów, którzy gremialnie rzucili pracę na lokalnym komisariacie, bo jednemu (nagle) moralność na nią nie pozwoliła, jedna zdecydowała się zostać na stałe w USA, gdzie odbywała staż, wyjść tam za mąż i powić potomka, a jeden zapragnął nabyć kierdel owiec i wyrabiać sery, to od walnięcia książką o ścianę powstrzymało mnie tylko to, że czytałam na czytniku i zrobiło mi się szkoda sprzętu.

Podsumowując - "Tylko nie Mazury" to powieść lekka, łatwa i... cóż, nawet momentami przyjemna (jeśli się nie jest mną i ma się wysoką tolerancję na przemądrzałe dzieci i niedoróbki w prowadzonych śledztwach), ale z pewnością nie jest ani kryminałem, ani powieścią sensacyjną. Ma w sobie elementy znanego z obyczajówek nurtu "ucieczki/wyjazdu z wielkiego miasta i odkrywania samego siebie na łonie przyrody wśród zwykłych ludzi" z hojną domieszką etnologii i antropologii (ale do "Ślebody" Kuźmińskich jest jej baaaaaaaardzo daleko), a to czyni z niej literacki misz-masz. Wszystko tam jest, upchnięte kolanem, żeby się zmieściło, i co za tym idzie - potraktowane powierzchownie. Duchowość i opowieść o dawnych Prusach (autorka ma, to widać, dużą wiedzę w temacie). Poszukiwania samego siebie. Rozliczanie się z dawnymi grzechami i wyrzutami sumienia. No i kryminalna zagadka, która miała być osią powieści, a tymczasem jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.

Jednym słowem, miał to być kryminał, a ja miałam wrażenie, że czytam książkę o wierzeniach i obrzędach dawnych mieszkańców Prus oblanych sosem obyczajowo-duchowym, w efekcie czego nie wiedziałam właściwie, co czytam, nie miałam siły (ani okazji w sumie) do skupienia się na jakimś konkretnym wątku i pozostałam z ogólnym wrażeniem trochę nijakości a trochę chaosu, no i poirytowania z powodu poczucia zmarnowanego czasu, niestety.

Jeśli ktoś szuka powieści obyczajowej z interesującymi elementami etnograficznymi, historycznymi i milutkim tłem obyczajowym - w sumie może rzecz przeczytać, i pewnie nie bez przyjemności.

Wielbicielom kryminałów odradzam.

Moja ocena:

Data przeczytania: 2024-07-20
× 16 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Tylko nie Mazury
Tylko nie Mazury
Sylwia Skuza
7.3/10
Cykl: Komisarz Gromosław Sidorowicz, tom 1

Świetnie rozwijająca się kariera młodego policjanta zostaje niespodziewanie zastopowana przez wpływowego polityka za podjęcie interwencji przeciwko jego córce. Komisarz Gromosław Sidorowicz zostaje c...

Komentarze
@Vemona
@Vemona · 4 miesiące temu
Mnie się właśnie ta etnografia podobała, bo reszty w ogóle nie było.
× 3
@S.anna
@S.anna · 4 miesiące temu
Dokładnie tak. Dlatego w sumie polecam chyba tylko osobom szukającym ciekawostek etnograficznych, jest ich sporo i sa naprawdę ciekawe.
× 3
Tylko nie Mazury
Tylko nie Mazury
Sylwia Skuza
7.3/10
Cykl: Komisarz Gromosław Sidorowicz, tom 1
Świetnie rozwijająca się kariera młodego policjanta zostaje niespodziewanie zastopowana przez wpływowego polityka za podjęcie interwencji przeciwko jego córce. Komisarz Gromosław Sidorowicz zostaje c...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Jesteś policjantem i masz przed sobą cały świat. Praca w stolicy to spełnienie twoich marzeń. W domu układa się jako tako, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Czasami nie liczą się tylko chęci, ...

@Zaczytane_koty @Zaczytane_koty

Na pierwszej stronie tej książki znalazłam cztery wpadki: „sunęła posuwiście”, „nasz Jola”, „italski cyprys”, „ilość kochanków”. No żeż, jak tak można, za co ja płacę?! Na szczęście dalej już było le...

@Rudolfina @Rudolfina

Pozostałe recenzje @S.anna

Ludzie z mgły
"Ludzie z mgły" Izabela Janiszewska

W niedzielny poranek dziewiętnastoletnia Alicja Jarosz, studiująca w Krakowie i odwiedzająca rodziców w weekend, wychodzi z domu i wszelki ślad po niej ginie. Zrozpaczen...

Recenzja książki Ludzie z mgły
Piętno
"Piętno" Przemysław Piotrowski

Po "Piętno" Przemysława Piotrowskiego sięgnęłam, albowiem podjęłam się ambitnego zadania przeczytania jakiejś pozycji pióra wszystkich tych autorów, których reklamy rzuc...

Recenzja książki Piętno

Nowe recenzje

Wojna i miłość. Wiktor i Hanka
Wiktor i Hanka
@gulinka:

Marzec. Na drzewach pojawiają się pierwsze pączki. W powietrzu czuć nadchodzącą wiosnę. Świeże kolory zaczynają zastępo...

Recenzja książki Wojna i miłość. Wiktor i Hanka
Spectacular
Must have i must read dla fanów Caravalu <3
@maitiri_boo...:

„Spectacular” to świąteczna nowelka ze świata Caravalu. Akcja toczy się w przeddzień Wielkiego Święta w Valendzie i prz...

Recenzja książki Spectacular
Akademia Pana Kleksa
Akademia pana Kleksa
@Marcela:

Jan Brzechwa (właściwie Jan Wiktor Lesman) to polski poeta pochodzenia żydowskiego, autor bajek i wierszy dla dzieci, s...

Recenzja książki Akademia Pana Kleksa
© 2007 - 2024 nakanapie.pl