Ciągnęło mnie do książki Anny Bednarskiej. Nie wiem co. Zapewne dusza. Dostrzegła w surowej okładce coś z ciepłych, swojskich klimatów babcinej kuchni. Węszyła żer. Miała, skubana, rację.
Znamy się tylko z widzenia...
Górska, Wroński i Trzask w jednym stoją domu. Oprócz adresu wspólnie wynajmowanego od siedmiu lat mieszkania nie łączy ich nic. Trwają razem lecz obok siebie. Każde we własnej bańce: Żyjąca ziołami i fantazjami licealistki Nina, uzależniony od mleka i nikotyny Remigiusz, zmieniająca psychiatrów jak rękawiczki, skryta aż do przesady Natalia - każde z nich pragnie bliskości, więzi z kimś, przynależności do kogoś lub czegoś. Jednakże wyjście z własnej skorupy oznacza, że samemu trzeba się odsłonić, że za opuszczoną tarczę może zajrzeć ktokolwiek, a żadne z nich ani tego nie chce, ani sobie nie życzy. „Chcę, ale się boję, bo zostanę wyśmiany”. To smutne, lecz jednocześnie ciekawe spojrzenie na pokolenie obecnych dwudziesto-, trzydziestolatków, odnajdujących się w mediach społecznościowych, nurtach alternatywnych, lecz indolentnych, wręcz wycofanych w komunikacji interpersonalnej.
Ślimak, ślimak, pokaż rogi...
Każda bańka kiedyś pęka a tuż za nią szczerzy krzywe zęby mniej lub bardziej przyziemna rzeczywistość. Nie inaczej jest z bohaterami powieści Anny Bednarskiej. Dla dryfujących do tej pory przez życie lokatorów pewnego mieszkania, Los w postaci charyzmatycznego, irytującego… Bartka, przygotował kilka iście piekielnych niespodzianek. Gniewne fatum daje każdemu z nich do ręki szansę; kilka szans, wszystkie bez wyjątku opatrzone klauzulą małym druczkiem. Wszyscy mają swój złoty bilet na szczęście, karierę, lepsze jutro. Pytanie, czy zdobędą się na odwagę, by zagrać va banque. Bo każdy z nich ma własnego demona w szafie lub pod łóżkiem, który determinuje jego „teraz”, z którym wcześniej czy później trzeba stanąć twarzą w twarz, spojrzeć prosto w oczy, pokazać środkowy palec lub uciec. Choć, muszę przyznać z niejakim rozbawieniem, że na Bogu ducha winną Natalię wręcz się w tym względzie uwziął. Gdzie się dziewczyna nie odwróci - trafia na któregoś z braci. Oni również mają problemy z psyche.
Więc chodź, pomaluj mój świat...
"Między pragnieniami” ma w sobie coś z rozsypanych bezładnie puzzli. Kilka pozornie różnych układanek i wzajemnie przenikających się wzorów stopniowo tworzy jedną, intensywną, choć subtelną całość. To rzecz o samotności, zagubieniu i definiowaniu siebie w konfrontacji z życiem, z przeszłością - przed wielkim krokiem naprzód, określającym przyszłość - ze wszystkim, co się z tym łączy. Jakkolwiek samą książkę czytało mi się różnie - dostarczyła mi też niekłamanej rozrywki, gdy z rozrzuconych przez P.T. Autorkę okruszków składałam mniej lub bardziej prawdopodobne wersje zdarzeń. Część powiązań odgadłam, część zaskoczyła mnie zupełnie, niektóre z wątków postawiły mi kolce na sztorc i miałam szczerą chęć strzelić komuś w zadowolony pysk i patrzeć jak pada nisko, bardzo nisko… Tak nisko, że karaluch musiałby się przychylić, by móc popatrzeć na gargulca z góry. Bo to, co wyczytałam między wierszami to wstrętna, obrzydliwa manipulacja. I tutaj też pada ciekawe pytanie o etykę zawodową.
Co można zrobić dla kariery. Ile oddać, kogo poświęcić. I czy gra jest warta świeczki.
Czyli, że…
Nie miałam dotąd przyjemności poznać książek Anny Bednarskiej bliżej - lecz to, co zobaczyłam w „Pragnieniach…” bardzo mi się podoba.
To ten typ babskiej literatury, który sprawdzi się zawsze i wszędzie: Przyjemny, optymistyczny, nieco refleksyjny, dający do myślenia. Przynajmniej ja dopatrzyłam się tu kilku frapujących podtekstów, które warto poroztrząsać. Apetyczna strawa dla ciała i duszy.
Jednakowoż, ku mojemu ogromnemu żalowi jest też w książce Bednarskiej kilka nieprzyjemnych zgrzytów, że tak to ujmę - technicznych, które skutecznie psuły dobre wrażenie i przyjemność czytania. Najbardziej mam tu anse względem korektora i redakcji. Ponieważ język polski odmienia imiona przez przypadki, wyjątek stanowiąc tylko dla Beatrycze (której to w „Między pragnieniami” nie ma ani jednej) oraz - niestety - że „ich” polski mocno zalatuje angielską konstrukcją zdania. Nie podoba mi się maniera i szczerze jej nie znoszę. Język polski jest polski.
Nie angielski. Kropka.
Podsumowując: „Między pragnieniami” to dobra książka. Więcej niż dobra - ma potencjał. Powiedziałabym, że przydałoby się w niej więcej ognia, ale to już tylko moje takie... Ważniejsze, że robi wrażenie i zapada w pamięć. W każdym bądź razie, mnie trudno będzie o niej zapomnieć.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl