Nie było pewności, gdzie bohater „Życia jest gdzie indziej” został poczęty. Mogło zdarzyć się to w romantycznych okolicznościach przyrody, gdzieś nieopodal Pragi, a może wieczorem na parkowej ławeczce bądź pewnego popołudnia w pewnym mieszkaniu u pewnego kolegi. Ważne natomiast było to, że gdy zakwitły bzy, na świat przyszedł Jaromil, poeta, „miłujący wiosnę”. Jego pierwszym wersem przedstawiającym smutną rzeczywistość było „Niedobra babusi ukradła jabtusia”, co było pewną kontynuacją w rytmiczności wyrażającą się wcześniej wypowiedzianym zdaniem „Mamusiu, ja ci dam lizanego całuska”.
Życie Jaromila otoczonego zaborczą miłością matki, płynęło pewnym utartym szlakiem, gdyby nie poezja właśnie i absolutna fascynacja komunizmem. To właśnie mniej więcej w tamtych czasach politycznych przełomów i przewartościowań Jaromil zaczął śnić i uciekać w sny urzeczywistnione, w których kochał namiętnie (odważnie wyskakiwał z szafy) i nawet był w pewnych kręgach podziwiany. Długo walczył o własną miłość, a gdy ją wreszcie spotkał, musiał ją skonfrontować z miłością matczyną i – co gorsza – własną zaborczością.
Zapatrzenie w siebie i własne poglądy, narcystyczne objawienia i wiara w mądrości mędrców doprowadzają bohatera do klęski. To opowieść młodości i naiwności, o zabawie w życie i mozolnym nabieraniu doświadczenia. O tym, jak to sława (a może i łaska pańska) na pstrokatym koniu jeździ i jak boli, gdy z tego pańskiego siodła spadniemy. O tym, że częściej przyjdzie ...