Czytam Marininę drugi raz i mam takie same odczucia… Trochę nudzą mnie śledztwa urzędowe, choć główna bohaterka, Nastja Kamieńska – pierwsza analityk rosyjskiej milicji, jest dla mnie postacią dość sympatyczną. Cała intryga i realia wydały mi się dość nieprawdopodobne - sprawiają wrażenie sztucznej fasady, jaką ZSRR starał się utrzymać wobec zagranicy, a częściowo także wobec własnego społeczeństwa. To właśnie literaci budowali tę wersję "dla turystów", bo byli zwykłym działem marketingu sowieckiego "raju". Dlaczego mam takie wrażenie? Spójrzmy na realia tej książki: mamy kraju, w którym wojsko często zabija kogoś, by zniknął bez śladu, a milicja zajmuje się wyciekiem danych osobowych na temat adopcji… Aha. Uwaga, to nie moje uprzedzenia wobec "ojczyzny postępu"! Informacje te czerpię bezpośrednio z tej historii. Książkę wydano po raz pierwszy w 1995 r., a ja chcę zwrócić uwagę wszystkich czytelników tej książki, na co Marinina tu niemal wskazuje palcem: w tym wciąż niemal socjalistycznym państwie istnieją oficjalne instytucje państwowe, które zachowują się zupełnie jak mafia, a dobro obywatela jest dla nich czystą abstrakcją. I w trakcie całej lektury będziemy tylko próbować odgadnąć, która to wewnętrzna służba rosyjska: armia, KGB czy wywiad wojskowy stoją za morderstwami... Może 3 zdania, w których Kamieńska mówi, że nienawidzi takiej ojczyzny, w której nikt nie dba o bezpieczeństwo i dobro zwykłego obywatela, to najważniejsze zdania tej powieści.