Piąta, przedostatnia część cyklu „Odkrycia Riyrii”. Chłopaki mają już dosyć. Hadrian przepełniony jest realizacją swojego przeznaczenia. Zna miejsce uwięzienia Spadkobiercy. Royce ma dosyć tych dyrdymałów. Pragnie jedynie spokoju, odosobnienia i swojej ukochanej u boku. Przy tak skrajnych celach ich drogi się rozjeżdżają. Hadrian zmierza do paszczy lwa. Tam zostaje wplątany w intrygę, której efektem jest życie na imperialnym dworze. Tak, tak, dobrze czytacie. Jest małe ale. Zbliża się turniej rycerski podczas którego musi „przypadkiem” zabić ostatniego wroga Imperium. Sytuacja patowa, która wywróci jego życie do góry nogami, a półelfa jak nie było tak nie ma…
Sullivan wraca na dobre tory. Niesmak po poprzedniej części ulatnia się i w nagrodę za cierpliwość dostajemy bardzo dobrą (jak na te standardy) książkę, która zaskakuje i angażuje. Umówmy się, czy spodziewacie się dworskich ploteczek, walki na ego wśród arystokratów i obstawiania potyczek rycerskich w przedostatniej części cyklu? No rejczej, że nie. A tu proszę. Można połączyć przyjemne z pożytecznym. Sullivan bardzo zgrabnie domyka wiele wątków, odpowiada na pytania, szachuje bohaterów serii. Wszystko to w przyjemnej otoczce, pozbawionej przemierzania przez leśne szlaki.
Nieszablonowe podejście oceniam bardzo pozytywnie. Jest tu ogrom frajdy, napięcia, dobrych dialogów i akcji. Wszystko podane w odpowiednich proporcjach z bardzo dobrym zakończeniem. Na tyle dobrym...