„Bardzo śmiesznie jest umierać/kiedy żyć byś chciał..” – mógłby nucić Cyncynat C., jedyny więzień twierdzy w sennym miasteczku, czekający z dnia na dzień wykonania wyroku. Przypowieść o jego ostatnich dniach to nie „Zielona mila” prozą, głos w sprawie modelu prawa karnego czy próba nakreślenia psychologicznego portretu skazańca. Niekoniecznie również i nie w pierwszej kolejności jest to, jak chcieliby zaangażowani krytycy, „traktat antytotalitarny”, ukazujący koszmar ujednoliconego społeczeństwa zaszczuwającego niepokorne jednostki: oprawcy Cyncynata są banalni banalnością drobnomieszczańskiego salonu i używają różanej pomady, kosmetyku niebędącego w cenie u czekistów. Godny Flauberta pamflet na koszmar prowincji? Tak, może po trosze. Mistyczny traktat o wyzwoleniu duszy? Owszem, o ile takie traktaty pisują autorzy równie dalecy od chrześcijaństwa, co od buddyzmu.
„Zaproszenie na egzekucję” jest jednak przede wszystkim niezwykle wyrafinowaną grą z czytelnikiem. Kiedy odbiorca tej prozy zorientuje się, że świat otaczający Cyncynata jest z papier-mâché, że to zbiór dekoracji z prowincjonalnego teatru? Kiedy zacznie dostrzegać pierwsze podsuwane mu przez autora tropy (aluzje literackie, określone brzmienie imion i toponimów, zastanawiające niekonsekwencje)? Kiedy zaś – odkryje, że tropy te są sfabrykowane i mają za cel jedynie uwiedzenie, zmylenie, wystrychnięcie na dudka czytelnika?