Fragment: Rozdział II: Pociąg wszedł zwolna na dworzec w X. Był zmrok, i nad miastem; i nad wieżami kościołów, nad kopułami cerkwi, nad pagórkami wdali rozlewała się karminowa, płomienna zorza zachodu. Na dworcu panował ruch, hałas, tłok i tupanina. Lokomotywy wyrzucały z siebie ostre gwizdania, koła stukały głucho o szyny, ludzie biegli tu i owdzie z tłumoczkami, rozpychając się wzajemnie, żandarmi brzękali ostrogami o płyty kamienne. U drzwi poczekalni pierwrszej klasy stał z cygarem w ustach, w jasne palto ubrany młodzieniec, wspierając się obu rękami na lasce. Śledził pilnie wysiadających z pociągu podróżnych. Szare jego oczy, wypukłe i blade, ruszały się niespokojnie i wciąż się przymrużały. Odprowadzały każdą wychodzącą z wagonu- postać aż do drzwi, i znowu biegły ku wagonom i szukały w tłumie. Usta zaś pełne i soczyste pod młodzieńczym wąsem, wydymały się i krzywiły z niezadowolenia, a noga w żółty bucik ubrana uderzała niecierpliwie o asfalt. I znać było, że młodzieniec zaczyna się gniewać.