Mary Grey rzuca wszystko i jedzie do małego miasteczka Greenmory na szkockiej wyspie Mull. Dziewczyna ma prywatną misję do wykonania. Mówią, że zemsta ma słodki smak.
Opis sugerował coś na kształt romansu, ale tajemnica, którą miała Mary, skusiła mnie do przeczytania tej książki. I powiem wam, że opadła mi kopara. Jest tu wątek romansowy, owszem, ale na pewno nie do końca typowy. To taka obyczajówka z elementami thrillera może? Bo napięcie było i nie opuszczało do ostatniej strony.
Zaskoczyła mnie ta książka bardzo pozytywnie. Obyczajówki to trudny gatunek dla pisarza, a tu debiutantka po prostu pozamiatała. W tę powieść wpakowała tak wiele różnych z pozoru wykluczających się nastrojów, bo jest duszno i ciasno, ale i przytulnie; nieprzyjemnie, ale i sielsko; obco, ale i jak w domu. Na dodatek to wszystko otula deszcz targany wiatrem. Rewelacja!
Pomysł na fabułę świetny. Niby wiedziałam o co chodzi bohaterce, ale w życiu bym nie wpadła kogo to dotyczyło i co tak naprawdę zamierzała zrobić. Myślałam, że pęknę z ciekawości podczas lektury!
Już minęło kilka dni odkąd skończyłam czytać tę powieść, a wciąż jestem pod wrażeniem. Weronika Czaplarska potrafi pisać i ja mam nadzieję, że to jest dopiero początek jej przygody z literaturą. Wiecie, że nawet scena erotyczna mi się tu podobała? A przecież ich nie lubię, najcześciej mam ciary żenady, kiedy na takie trafiam, a tu było ...