Fragment: To prawda, że w tamtych dniach, dniach cieżkich przygotowan, nie bylo zbyt wiele czasu na marzenia. Zdarzaly sie jednak chwile, zanim sen pochlanial mnie na dobre, kiedy moglem sobie pomarzyc. Zawsze o tym samym! Zawsze o Marsie. Gdy budzilem sie w nocy, szukalem wzrokiem „Czerwonej Planety", kiedy byla gdzies nad horyzontem, i znalazlszy ja, wpatrywalem sie, szukajac rozwiazania nierozwiklanej zagadki, ktora Mars stanowil przez lata dla Ziemian. Byc może stalo sie to moja obsesja. Mars byl nieodzowna czescia moich dni w obozie, jak i nocy spedzonych na pokladzie transporterow, kiedy to wolalem leżec na plecach, wpatrujac sie w czerwone oko boga wojny - mojego boga - i wyobrażac sobie, że tak jak John Carter przemkne kiedys przez wielka pustke do przystani moich marzen. I wtedy przyszly te okropne dni i noce spedzone w okopach - szczury, robactwo, bloto - z rzadkimi cudownymi przerwami od monotonii rozkazow z gory. Kochalem to, tak jak kochalem wybuchajace pociski, dziki, szalony chaos grzmiacych dzial,,, Tylko te szczury, robaki i bloto - Boże! Jak ja ich nienawidzilem! Brzmi to troche, jakbym sie przechwalal. Wiem - i przepraszam za to.