Polukrowana, landrynkowa opowieść o tym, jak dobrze żyje się w Stanach, jak urocze są amerykańskie miasteczka, jak człowiek człowiekowi przyjacielem jest, a rodzina opoką. I że nie warto się przepracowywać, tylko trzeba czerpać radość życia, z drobnych zdarzeń i towarzystwa życzliwych ludzi. Acha! I jeszcze, że trzeba mieć zasady, bo to popłaca. Jest i motyw amerykańskiego snu, wielkie miasta, sieci telewizyjne oraz show biznes. I piękna, mądra, młoda dziewczyna, która jest bohaterką całego książkowego zamieszania.
„Witaj na świecie maleńka” to pierwszy tom cyklu. Ja zaczęłam rok temu od trzeciego - „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba”. Jak tam było w tej powieści o niebie? Uroczo, milutko, z anielską dobrocią wylewającą się ze stron powieści oraz nudnawo, lukrowato, banalnie i miałko, żadnych donioślejszych treści, ot takie czytadełko, ale pełne czaru, optymizmu, ku pokrzepieniu. Obawiałam się, że w tej części będzie tak samo.
I tu niespodzianka. Oprócz banalnej, przewidywalnej historii głównej bohaterki - kultowej prezenterki telewizyjnej, która karierę stawia ponad wszystko i nie ma czasu na miłość, przyjaźń i rodzinę, autorka funduje czytelnikowi ciekawy wątek społeczny, wokół którego wszystko zaczyna się kręcić. Ten ważki temat czyni dla mnie książkę wartościowszą. Niestety nie mogę niczego zdradzić, żeby nie popsuć nikomu czytelniczej frajdy, ale obiecuję, zadziwi Was życiorys głównej bohaterki i jej mamy.
Powieść, choć nie m...