Raz do roku, w okolicach świąt Bożego Narodzenia, takie książki mi nie przeszkadzają, wręcz ich szukam, choć w innym okresie uznałabym je za zbyt banalne, infantylne i po prostu nudne. Ale w grudniu bez szemrania przyjmuję mój literacki limit lukru i ciepełka, na śmierć mogę spojrzeć żartobliwym okiem, obłaskawiam anielską dobroć, która wylewa się ze stron powieści.
I wtedy tak sobie myślę, że nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mieć taką szurniętą ciotkę Elner Fiszbinę (tłumaczenie nazwiska na angielski), dla której ludzie są życzliwi nie bez powodu. Swoją dobrocią dokonuje bowiem dla nich cudów i ja bym się jej chętnie poddała.
Z przyjemnością na starość zamieszkałabym w takim uroczym miasteczku. Żyłabym tam otoczona takimi sąsiadami jak miała Elner i na starość oddawałabym się takim przyjemnościom jak oni, a na pewno zapisałabym się do Klubu Oglądaczy Zachodu Słońca.
Polubiłabym dżem figowy, ciasto karmelowe i ślimaki.
I wreszcie - fantastycznie by było, gdyby niebo wyglądało jak to opisane przez Fannie Flagg.
Dowcipna, troszkę nudnawa, ciepła i niewymagająca lektura. Nie ma w niej wprawdzie słowa o Bożym Narodzeniu, raczej o Wielkanocy, ale w sam raz do przeczytania przed grudniowymi świętami, gdy mamy zapotrzebowanie na dużą dawkę optymizmu i miłości do świata.