Opowiadanie, które nie do końca wiem, o czym miało traktować. Sporo gorzkich, cierpkich słów i rozczarowania życiem. Pustego idealizowania kobiet przez bohaterów. Tajemnicze zniknięcia i straty w załodze. ,,Plantator z Malaty'', to krótkie doświadczenie - przywykłem do dłuższych form wypowiedzi pana Conrada, którego cenię za szczerość w podejmowaniu tematów politycznych. Tutaj padają ciężkie wyrazy, bo wszyscy stoją na krawędzi smutku, który przelewa się w goryczy wyrażeń. Być może wynika to z wieku, gdyż staruszek przestał ufać w wielkie czyny i ideały - w kontrze pozostaje młody duch, który wciąż wierzy w naiwną miłość z ekranu. Ale życie to nie bimber i cukierki. Od fabuły byłem przejęty atmosferą wśród nadbrzeży i krzyżujących się palm na piaskach wyspy. W powietrzu unosi się głos załamania, niebezpieczny fatalizm i zagubienie. Jeśli chodzi o budowanie klimatu oraz złowieszczego, mdłego upału, to Conrad wypracował styl, na jaki zasługuje czytelnik zaglądający za horyzont zdarzeń. Natomiast wciąż nie jestem przekonany, do czego autor dąży i co chciał powiedzieć. Depresyjna treść nie pomaga zmotywować do myślenia i wykazać konkretnej odpowiedzi na pytanie, do czego dążył twórca we własnym zakresie. Może ominęły mię jakieś aluzje społeczne?