W czasie lektury ciągle myślałem o jednym: skąd ja to znam? Nie fabułę oczywiście, a formę opowieści. No oczywiście! Sherlock… Czy to dobrze? I tak i nie. Z góry wiedziałem, że wyjaśnienie będzie na samym końcu. Detektyw okaże się geniuszem i wszystko krok po kroku wytłumaczy. Nie narzekam, gdyż to mi leży. Kłopot leży u samej autorki. Może to wina moich oczekiwań, ale liczyłem na coś oryginalnego, a dostałem historię ogromnie wzorowaną na dziełach Conan Doyle’a.
Sama fabuła także średnia na jeża. Nie wciąga, nie zachęca do zarwania nocki. Nie czuć także klimatu małej angielskiej miejscowości, w której miejscem akcji jest w zasadzie jedna posiadłość. Aż dotrwałem do ostatnich dwóch rozdziałów, gdy wszystko było niemalże jasne. W tym miejscu pokiwałem głową z uznaniem.
Kunszt Christie wyszedł na wierzch. Historia jest dopięta na ostatni guzik, nic nie zostało przedstawione bez przyczyny. Ciężko byłoby mi samemu wpaść na takie rozwiązanie. Uważam, że wielu współczesnych autorów nie jest w stanie tak zgrabnie upleść historię. Jeśli każda jej kolejna opowieść jest tak pedantycznie napisana, to z chęcią dam się wciągnąć w postać Herkulesa.
Czy zakończenie wynagradza całość? To zależy od Was. Wierzę, że autorka dysponuje o wiele lepszymi historiami, a tą warto przeczytać jako uzupełnienie historii. Ja po prostu mam bzika na punkcie chronologii i nie lubię jak coś umyka. :)