„Wielka Czwórka” to kolejna książka Agathy Christie, w której główną rolę odgrywa Herkules Poirot. Wspomnienie o roli jest dosyć znaczące w kontekście tej konkretnej publikacji, ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich części cyklu, które miałam okazję przeczytać, ekscentryczny Belg wydawał się zupełnie inny, niczym aktor występujący przed publicznością. Czy zatem ta zmiana była w mojej ocenie dobra? Już spieszę z wyjaśnieniem!
Chociaż bardzo lubię książki Agathy Christie i uważam, że autorka jest niekwestionowaną królową kryminałów, nie wszystkie jej powieści trafiają w mój literacki gust. Właśnie tak było w przypadku „Wielkiej Czwórki”, czyli jak dotąd najgorszego spotkania z Herkulesem Poirotem.
W postaci ekscentrycznego detektywa zawsze urzekało mnie to, jak powoli, w tylko sobie znajomym tempie, dochodził do sedna sprawy i rozwiązania zagadek tajemniczych morderstw. Jego postępowanie zawsze charakteryzował porządek i umiejętność dostrzegania nawet najdrobniejszych szczegółów. Tymczasem w „Wielkiej Czwórce” ten dobrze mi znany schemat został zaburzony. Powieść zdominował bowiem chaos, co mocno kłóciło mi się z kreacją Poirota.
Drugim elementem, który totalnie mnie rozczarował, było tempo całej historii, która nie dość, że ciągnęła się w nieskończoność, to na domiar złego była przeraźliwie nudna i przewidywalna.
Natomiast najbardziej rozczarowała mnie kreacja Artura Hastingsa. Nie będę ukrywać faktu, że już w poprzednich książkach ...