„Tajemnica domu Trunerów” to książka nietuzinkowa. Od pierwszych stron czuć wyraźnie style Kate Morton. Klimat tajemnicy i zbrodni sprzed lat towarzyszy czytelnikowi przez całą powieść.
Jak zwykle są tu dwie linie czasowe. 1959, Wigilia, posiadłość Turnerów. Tego dnia zostają oni znalezieni martwi pod drzewem. Wyglądają jakby spali. Nikt nie wie co się wydarzyło. 2018, Anglia i Australia. Jess, dziennikarka mieszkająca w Londynie, dostaje telefon że jej babcia miała wypadek i znajduje się w szpitalu. Kobieta nie zastanawia się długo tylko pakuje walizkę i leci do Sydney.
To powieść wielowątkowo, ale i powieść o kobietach. Morton doskonale opisała najróżniejsze kobiece charaktery. Każda bohaterka jest inna, ma swój wachlarz cech. Począwszy od Isabel i jej córek Matildy i Evie, które zostają znalezione martwe, po Norę, Polly i Jess, współcześnie żyjące kobiety z rodziny Turner. Czytelnik śledzi dwie ścieżki – jedną z przeszłości i drugą z teraźniejszości. Razem z Jess odrywa tajemnicę sprzed sześćdziesięciu lat.
Miejscami powieść była dla mnie przydługa. Poza tym fragmenty wstawania innej powieści (wymyślonej na potrzeby tej książki) nie są do końca trafne. Wiem, że to jest zabieg, który autorka już w swoich książkach wykorzystywała. Jednak w tej książce trochę mi on przeszkadza. Wolałabym, żeby historia toczyła się bez tego.
Jednak i w tej powieści autorce udała się końcówka. Zakończenie nie j...