Niejako z rozpędu, nie przejmując się tym, że to nie ten czas, sięgnęłam po kolejną opowieść J. Gaardera „Tajemnica Bożego Narodzenia”.
Bardzo spodobał mi się pomysł autora na opowieść bożonarodzeniową. Książka jest nietypowym kalendarzem adwentowym, w którym na każdy dzień przypadający na czas oczekiwania na narodzenie Jezusa, przeznaczony jest, zamiast czekoladek lub miniaturowych zabaweczek, kolejny odcinek opowieści. I tak, jak to bywa u Gaardera, mamy tu do czynienia z pudełeczkiem, opowieścią w opowieści. W „Tajemnicy Bożego Narodzenia” przeplatają się wątki religijne, obyczajowe, historyczne i fantastyczne. Jest tu nastrój, tajemnica, magia, przemycona wiedza z historii i geografii (dla młodszych dzieci te elementy mogą okazać się zbyt trudne czy nużące), jest codzienność. Podobało mi się również rozpoczynanie każdego kolejnego odcinka opowieści od przypomnienia tego, co było wcześniej. Podobał mi się sposób prowadzenia opowieści, opisy, porównania, język.
Myślę, że wielu rodziców może wykorzystać tę książeczkę do rodzinnego czytania w kolejnych dniach adwentu. No, właśnie. Co do tego „czytania” mam wątpliwości. Włącza się we mnie cenzor, który podpowiada, by może lepiej wykorzystać „czytanie kreatywne” zmieniając nieco to, co wzbudza mój niepokój? A niepokoi mnie w tej historii wiele. Począwszy od Elizabet i jej niewytłumaczalnego dla mnie postępowania, poprzez aniołów, z których jeden porywa dziecko, a drugi, uderzając we wszystko kijem i pogan...