Z Bukowskim się łajdaczę i zawsze kończę marnie*
"Zdzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę tak, jak się zwykle podnosi słuchawkę. No może niezupełnie. Bo skojarzyła mi się ze słoniowym balasem. Bądź co bądź tyle gównianych rzeczy słyszy się przez telefon"**.
Jak tu gościa nie lubić, gdy potrafi płodzić takie akapity? Chociaż kiedyś Bukowski bardziej mnie ruszał, widziałem więcej sensu, w jego poczuciu bezsensu, podejrzewam nawet, że niejeden licealista po lekturze prozy Bukowskiego rozważał postawienie w życiu na karierę kloszarda. O czym jest Szmira? O tym co zawsze u Bukowskiego czyli o chlaniu, dupach, wyścigach konnych, tylko że bez Henrego Chinaskiego, za to w anturażu czarnego kryminału w pulpowej oprawie, zresztą oryginalny tytuł "Pulp" o wiele lepiej pasuje do treści, niż rodzima "Szmira".
Lubię jak Bukowski pisze - prosto, dosadnie, rubasznie no i z poczuciem humoru, w tym wypadku jeszcze uwypuklonym pastiszową stylistyką. Ciężko nie polubić głównego bohatera, prywatnego detektywa, zblazowanego nieudacznika Nicka Belanea, oraz innych odkalkowanych w krzywym zwierciadle, klasycznych postaci czarnych kryminałów. Mamy zatem fame fatale (nawet dwie) męża rogacza, innego męża, który chce się pozbyć żony, no i jakby dla kontrastu jest pisarz Celine.
Podstawowa linia fabularna właściwie nie odbiega od klasyków Chandlera czy Hameta: "ta niedziela jest jak film, tani klasy B, facet się pałęta w nim w nieciekawym tle"*** wystarczy jednak ...