Moje pierwsze spotkanie z autorem uważam za bardzo udane. Henry Chinaski, alter ego autora, jak każdy z nas pragnie przyjemnego życia, bez zmartwień o pracę i byt materialny. W tym celu od czasu do czasu gra na wyścigach ze zmiennym szczęściem. Jednak z tego powodu nie popada w długi. Pragnie też dzielić życie z kobietą, chociaż jego wybory nie są może zbyt fortunne. Poszukuje kobiet, które razem z nim pragną się bawić i pić. Wybiera ciężki kawałek chleba, zatrudnia się jako listonosz. Pracuje dorywczo po 12 godzin na dobę, a przez to jest bardziej narażony na humory szefów. Już sama praca listonosza roznoszącego i zbierającego przesyłki w absurdalnych normach jest harówką. Możemy mu towarzyszyć w jego trasach i zaskakujących sytuacjach. Rzuca tę pracę, gdyż nie stać go nawet na porządne buty. Jednak po pewnym czasie wraca, tym razem do sortowni listów i dostaje etat. Dzięki temu ma wolne dni i pracuje 8 godzin. Poznajemy absurdy amerykańskiej poczty i specyficznych ludzi pracujących razem z Chinaskim. Może nas zwieść opowieść faceta, który podkreśla wyłącznie ilość wypitego alkoholu i ilość panienek, które zaliczył. Może nas zaskoczy na przykład znajomością twórczości i życia Beethovena, ale też innymi zachowaniami.
Po przeczytaniu paru powieści polskich autorów dość trudno, aby ten język mnie oburzał. Język, jakim się posługuje bohater jest adekwatny do pracy, jaką wykonuje i szczery. Dzięki prostej opowieści możemy lepiej skupić się na szczegółach ...