"Sydonia. Słowo się rzekło" to moje pierwsze spotkanie z piórem pani Elżbiety Cherezińskiej. Był to naprawdę zacny gabaryt, bo opowiedziana przez pisarkę historia o Sydonii von Bork, straconej w XVII wieku za czarostwo, zmieściła się na pięćset osiemdziesięciu czterech stronach. Trochę się obawiałam, czy spodoba mi się styl autorki, ale po lekturze myślę, że sięgnę również po inne powieści Elżbiety Cherezińskiej.
Powieść historyczna to bardzo wymagający gatunek. Praca, jaką trzeba włożyć w research, jest ogromna. Przekopanie się przez stosy dokumentów i publikacji dotyczących tematu wymaga samozaparcia i metodycznego działania. Myślę, że każdy, kto się na coś takiego porywa, musi być naprawdę uporządkowanym człowiekiem, aby powiązać wszystkie wątki i poprowadzić fabułę w najlepszy możliwy sposób, nie zakłamując faktów historycznych.
Zafascynowało mnie imię głównej bohaterki, o której do tej pory nie miałam pojęcia. Sydonia brzmi tajemniczo i drapieżnie, a przy tym dworsko. I właściwie wszystko się zgadza. Tak właśnie jawi się panna Bork żyjąca na kartach powieści. Na ostatnich stronach książki autorka opowiada o prawdziwej Sydonii i jej losach. Musicie bowiem wiedzieć, iż jest to postać historyczna, która naprawdę żyła i została stracona po trwającym rok procesie. Dokumenty, na podstawie których można było odtworzyć większość jej życia, zachowały się przez te wszystkie lata od siedemnastego wieku.
Choci...