Nie ocenię tej książki obiektywnie, bo raz, że została mi polecona przez osobę, z którą dzielimy podobne gusta, a dwa: tak mocno się utożsamiam z treścią, iż trudno tutaj krytykować. Gdybym zaczęła krytykować "Strupki", czułabym jakbym krytykowała samą siebie za coś, z czego powinnam być dumna. Na pewno Paulina Jóźwik powinna być dumna ze swojego dzieła.
"Strupki" nie porwie galopującą treścią, mrożącą krew w żyłach tajemnicą, nie porwie również rozbudowaną akcją.
To powrót do czasów dzieciństwa wielu z nas. To wieś, gdzie pod jabłonią leżą "papierówki", echem roznosi się dźwięk pracy przy żniwach, a wieczorem na poparzoną skórę babcia nakłada kwaśne mleko jednocześnie z czułością ścierając z górnej wargi pianę z tegoż świeżo wydojonego przed momentem wypitego napoju, o jakiego smaku można dziś jedynie pomarzyć.
"Strupki" wpędza w nostalgię za starą, polską wsią; za wielopokoleniową tradycją oraz delikatnie przełamuje bariery ukazując, że choć życie biegnie ku mecie - warto czasem zwolnić, wrócić do korzeni i spojrzeć na naszych przodków, którzy są malarzami naszych wspomnień.