"Stara Słaboniowa i spiekładuchy" to jedna z moich słowiańskich książek, która trochę czekała na swoją kolej, ale wreszcie mogę Wam trochę o niej napisać.
Tytułowa bohaterka mieszka we wsi Capówka. Postrzegana jest przez wielu mieszkańców jako wiedźma, ktoś w rodzaju szeptuchy, chociaż sama zawsze powtarza, że to tylko ludzkie gadanie. Mieszka z kotem Mruczkiem i portretem zmarłego męża, Henryka Słabonia. Co jakiś czas zagląda do niej Anetka, jej córka chrzestna, i przynosi nowinki ze wsi, ewentualnie swoje smutki lub radości. Kiedy we wsi zaczynają dziać się dziwne rzeczy, Słaboniowa zabiera się za porządki. A to coś złego wstępuje w nastoletnią Klaudię, to znowu jakiś krwiożerca grasuje po wsi i morduje ludzi albo dziwne dziecko zabiera dziewczęta na bagna, żeby tam utonęły.
Świetnie przedstawione środowisko Capówki, pełne zabobonów i dawnych tradycji, było idealnym tłem dla działań Teofili Słaboniowej. Przy okazji poznajemy ją trochę bliżej i dowiadujemy się, jaką skrywa tajemnicę. Mądra i doświadczona to kobieta, do której można zwrócić się o pomoc, kiedy inne sposoby zawiodły. Wtedy świat realny miesza się ze światem duchów i demonów.
Język powieści jest jak Słaboniowa - tradycyjny. Wykorzystana gwara nadaje opowieściom z poszczególnych rozdziałów klimatu i słowiańskiej atmosfery.
Myślę, że czytało mi się tę książkę tak dobrze, bo nie była ona moją pierwszą publikacją słowiańską. Ciekawi...