Książka napisana przez osiadłego w Polsce Anglika (jego bibliografia budzi podziw, tyle że wszystkie książki wyszły - zdaje się - tylko po polsku!),tłumaczona z ang. na polski z rękopisu (sic!) przez jego żonę, stanowi próbę opisania życia dziennikarza i podróżnika Henry Mortona Stanleya w oparciu o jego własne, nigdy w Polsce niewydane książki, jak i inne opracowania mu poświęcone. Z jednej strony autor buduje pomnik temu self-made-man'owi, który doszedł do swej pozycji wyłącznie własym uporem i ciężką pracą, a z drugiej strony, gdzieś od połowy książki, zaczyna nad Stanleyem kiwać potępieńczo palcem, porównując go do nieskazitelnego Livingstona. Książka zaczyna się więc jak budująca czytanka dla grzecznych dzieci, chwilami trącąca sentymentalizmem, a kończy jak traktat wymierzony w imperialistyczną politykę wyzysku Afryki, którą zainicjowały dokonania Stanleya i do których on (zdaniem autora) walnie się przyczynił.