Prudence Lattimar wyjechała do Bath szukać statecznego reflektanta na mariaż. Temperance - jej siostra bliźniaczka decyduje się zostać w Londynie i przeprowadzić swój debiut z takim przytupem, by nikt nigdy nawet nie pomyślał o niej jako potencjalnie przyszłej żonie. Patronuje jej matka chrzestna przyjaciela rodziny, oraz rzeczony przyjaciel, dla którego Temper od dawna jest kimś więcej, niż psiapsi z dzieciństwa.
Powiedziałam już kiedyś, ale powtórzę: Romansowe opowieści Justiss są poukładane i rozsądne, jakkolwiek Justiss jako narrator cokolwiek smęci.
I - z ręką na sercu - byłoby, gdyby redaktor/opiekun serii, której nazwisko kojarzy się z mordęgą nie zamieniła tej poczytajki w drogę przez mękę.
Pięć dziesiątek (!) uchybień, niedociągnięć i przeoczeń odbiera tej facecji jakąkolwiek wartość.
Sosjeta, lady się zmyśliła, musisz mieć zadebiutować, ciotka zbiera [siostrzenicę] rano - to najlżejsze z bardzo długiej (zbyt długiej) listy redaktorskich przewin.
Cytując pułkownika Wagnera: "Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostateczne obelżywie określić..." to, co Harper Collins Polska oddaje w ręce polskich romansoczytaczy jako pełnowartościowy produkt.
Wiecie, gdzie wszystko jest cacy? Na samym końcu. Dziwnym trafem - w rozdziale ostatnim, z seksem na zgodę. I to jest najbardziej przykre.