"Słyszę ten głos z wysoka, jest miarowy, jak sygnał podawany przez radio, gdy nadchodzi pora nastawiania zegarów. Kończy się głuchym uderzeniem wewnątrz piersi, bólem, który powoli mija. Mogliby przestać, podać wreszcie dokładny czas. Z jakąż ulgą powitałbym dźwięk zegara, który wybija godzinę. Liczyłbym toczące się dźwięki. „It's just..." mówi skoczek, podsuwając mi dużą tarczę zegarka, nafosforyzowane cyfry mrowią się zielono, długa wskazówka drga własnym życiem, ale mimo natężania źrenic nie mogę dojrzeć. „Nu, a tiepier nada utocznit'" czerwonawa spierzchnięta od mrozu ręka Lowy, palce z zaciekami brudu, musiał wychlapnąć sobie trochę bimbru ze szczodrze nalanego kieliszka, żółte plamy nikotyny i ten pełen tłumionego śmiechu głos ,,padażdi swołocz". Światło odbite od niklowej oprawki zegarka kłuje w oczy. Ból powraca natarczywie.
Kończy się słyszę nad sobą, ale jeszcze ciągle mam uczucie, że to nie o mnie.
Powinni od razu go wziąć na stół huczy bas.
Może już nie warto, wykrwawił się.
Operację wyznaczyli na rano.
Do rana będzie gotów.
Gdzie dostał?
W plecy. Musiał im tego dopiec, jak mu tak swoi zasunęli.
Nie da nam w nocy zasnąć mruknął bas..."
Kończy się słyszę nad sobą, ale jeszcze ciągle mam uczucie, że to nie o mnie.
Powinni od razu go wziąć na stół huczy bas.
Może już nie warto, wykrwawił się.
Operację wyznaczyli na rano.
Do rana będzie gotów.
Gdzie dostał?
W plecy. Musiał im tego dopiec, jak mu tak swoi zasunęli.
Nie da nam w nocy zasnąć mruknął bas..."