Podobno (tak opowiadał mi o „Roku zająca” podczas Łódzkich Targów Książki sam wystawca-wydawca) Czesi zaczytują się w książce Paasilinniego, w błąkaniu się po kraju z futrzakiem pod pachą widzą jakieś drugie, trzecie dno, znajdują w fantazyjnych słowach jaką wartość sobie tylko znaną, powiew naturalnej wolności, nieskrępowania, ucieczki przed miastem, kobietą i władzą, zatraceniu się w rzeczach przyziemnych i przez to wspaniałych. I chyba jest coś na rzeczy, bo „Rok zająca”, uznany za książkę kultową (to wciąż powtórka słów wystawcy-wydawcy; „Rok” w 2025 obchodzi 50 urodziny), jest opowieścią na poły fantazyjną. No bo komuż przyszłoby dziś do głowy porzucić zawodową i małżeńską szarówkę, uratować przestraszonego zajączka i udać się z nim w wyprawę w nieznane? (pewnie wielu z Was, ale cicho sza).
Finlandia, bo tam wszystko się wydarza, jest krajem nieograniczonej swobody, dziką przyrodą. W pojedynczych domkach, nad jeziorami i w lasach Vatanen spotyka ludzi wyjątkowych, niekiedy trochę przerażających, ale nigdy przesiąkniętych czystą złością. Doświadcza tam przygód wszelakich, przezabawnych i zgoła wzruszających. Walczy z niedźwiedziem-podjadkiem, wypija hektolitry rozbełtanych w cieczach promili (i doświadcza kaca godnego całego rozdziału), wybucha budynek, jest świadkiem szarży buldożera czy innego tam ciężkiego sprzętu i z lasów wychodzi na przedpola Helsinek. Poza tym jada w Skurwielówce, spotyka ambasadorów i ich żony, nocuje w szałasach i wojuje wraz z fiń...