Pierwsza moja refleksja – bardzo smutna książka. Smutna nie tylko dlatego, że jest trup, że to kryminał. Smutna, bo panu Wojciechowi Chmielarzowi udało się na tych kilkuset stronach pokazać bolączki współczesnego społeczeństwa. Ok, może trochę przerysowane, wyolbrzymione, ale mimo wszystko trafione w punkt.
Wątek obyczajowy w powieści pełni rolę wiodącą i jest dużo ciekawszy niż sama intryga kryminalna, choć oczywiście te dwie płaszczyzny się ze sobą splatają i są nierozerwalne.
Mamy tu ekskluzywną szkołę w Warszawie, a większość opisywanych bohaterów jest bogata. Dyrektorka i jej mąż biznesmen, ich córka Karolina. Wycofany uczeń Gniewomir oraz jego rodzice i starszy brat, Sławek. Pojawiają się też postaci, które odstają ode tego zamożnego świata – Marysia, 15-latka, która uczęszcza do tej szkoły tylko dzięki stypendium. Jest też Klementyna – ważna postać, niemłoda już kobieta, która po latach przerwy powraca do pracy w zawodzie nauczyciela. I na koniec Ela – nauczycielka polskiego.
Każda z tych postaci ma ranę, która nie chce się zabliźnić. Pod dachami domów wszystkich bohaterów rozgrywają się dramaty, a posiadane pieniądze (czy ich brak) nie są gwarantem szczęścia.
Jak już wspomniałam wątek kryminalny – a zwłaszcza jego rozwiązanie – nie są może genialne, jest zbyt dużo zbiegów okoliczności, szczęśliwych trafów, a w dodatku dość szybko domyśliłam się, kto jest mordercą. Jednak dzięki pogłębionym opisom postaci, powieść zasługuje na uwagę czytelnika.
Konstrukcja powieści – choć to nic odkrywczego – w której z każdym
kolejnym rozdziałem dowiadujemy się więcej o przeszłości bohaterów, wciąga, zmusza też do refleksji nad współczesnym światem. Czasem też do zastanowienia się nad własnym postępowaniem, nad tym czy my sami nie oceniamy innych zbyt pochopnie.
Żałuję, że dopiero niedawno zaczęłam się zapoznawać z prozą Wojciecha Chmielarza, gdyż zdecydowanie wyróżnia się on na tle naszych rodzimych twórców literatury kryminalnej i potrafi stworzyć powieść, która oferuje troszkę więcej niż tylko zagadkę morderstwa.