Nic nie powiem o fabule, bo to drugi tom historii i nie chcę nikomu spoilerować. Powiem tylko, że temat łuszczycy jest kontynuowany i to w mistrzowskim stylu.
Czekałam na tę książkę dość niecierpliwe. Byłam ogromnie ciekawa jak potoczą się losy Ukiego i jego bliskich. I tu mnie autor zaskoczył. I to bardzo! Wprowadził taki wątek, że mi kopara opadła. Oczywiście, że nic nie zdradzę, ale przyznam, że z mojego gardła wydostał się głośny jęk zachwytu, kiedy dotarłam do tego momentu.
Pokochałam Antośkę. Od razu. Chcę jak najszybciej do niej jechać, wypić z nią herbatę i zjeść ciacho. No i posłuchać wierszy. Wciąż nie bardzo lubię Lucy. I nie dlatego, że jest niefajna, ale dlatego, że widzę w niej siebie. Chyba aż za bardzo. A to trochę tak dziwnie patrzeć na siebie z boku. Jej postać jest wybitnie dobrze zbudowana i taka po prostu ludzka. Z wadami i zaletami, ze słabościami, ale i z niezwykłą siłą. Próbuję się z nią polubić, tak samo jak ze sobą.
No i najważniejsze - przewlekła choroba. Autor wybitnie dobrze edukuje Polaków w kwestii łuszczycy. Żaden poradnik nie sprawdziłby się tak dobrze jak ta powieść. Nie dość, że czytelnik po prostu dobrze się bawi czytając, to jeszcze pochłania ogrom wiedzy, aby na koniec z pozytywnym wnioskiem iść w świat i podawać go dalej.
Dla mnie jeszcze jedno przesłanie wynikające z tej powieści jest warte wspomnienia: dobro wraca. Zawsze. Zaraź...