“PS Kocham Cię” to był swego czasu hit. Zarówno książka, jak i później film zrobiły furorę. Tematyka była oryginalna, w dość udany sposób Cecelia Ahern ukazała, jak można pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego. Cała historia została w moim sercu po dziś dzień, a mało do tej pory spotkałam takich pozycji.
Tworzenie kolejnych części do już, mogłoby się zdawać, zakończonej historii też już jest modne (chociażby wszystkim znane “Zanim się pojawiłeś” i dalsze tomy), tak też musiało się stać i w tym przypadku. Ale czy był to dobry pomysł? Moim zdaniem, nie bardzo. Przez całą lekturę miałam wrażenie, że jest to po prostu coś w rodzaju “odgrzewanego kotleta”. Nie chcę tu wyjść na osobę bez serca, bo owszem, historie poszczególnych bohaterów, ich problemy i chęć pozostawienia czegoś namacalnego po sobie była wzruszająca, ale z drugiej strony odczuwałam, że autorka pisała kontynuację życia Holly jakby z przymusem. Myślę, że bez tej części historia miała w sobie coś magicznego i romantycznego, nie potrzebna była jej kontynuacja.