Może zacznijmy od tego, że po samym opisie podchodziłam do książki dość sceptycznie. Ksiądz jako boski Adonis? No way! Kompletnie mnie to nie kręci. Jednak ciekawość nad samą fabułą wygrała i sięgnęłam po „Prowincję grzechu”.
Sam pomysł na fabułę zasługuje na uznanie. Wreszcie mamy coś z gatunku erotyki co nie zostało obsadzone w biurowych i ściśle mafijnych realiach. Owszem, ksiądz okazuje się być mafiosem, ale jednak przez większość książki to tylko (boski i do schrupania) ksiądz. Sądzę, że sama w sobie książka, jak i autorka nabawiła się to pozycją zarówno wielu zwolenników, jak i krytyków. Ja jestem raczej z tych obojętnych. Styl pisania pani Moniki przypadł mi do gustu, a nietuzinkowy pomysł na fabułę zasługuje na ogromne gratulacje. To świadczy tylko i wyłącznie o tym, że autorka nie boi się swojej wyobraźni i wychodzenia poza schematy.
Jednak bardzo, ale to bardzo nie spodobała mi się kreacja bohaterów… Książka podzielona jest na rozdziały, gdzie każdy z nich to historia innej parafianki i księdza. Wszystko byłoby super, gdyby nasze bohaterki nie były takie… płytkie. Brakuje w nich głębszych emocji. Autorka postawiła tylko i wyłącznie na to, aby ukazać ich pożądanie, a nawet w erotyku nie tylko o to chodzi. Oczywiście fani scen erotycznych scen takie otrzymają, ale u mnie nie wywołały one rumieńców na twarzy.
Na zakończenie powiem tylko, że z książki między wierszami można wyczytać pewien morał. Otóż Drodzy Panowie, Dr...