"Kłótnie rodzinne są jak wypadki drogowe. Każda rodzina myśli: "Nam się to nie może przytrafić", ale to się zawsze może przytrafić. Jedyny sposób na ich uniknięcie to jechać bardzo ostrożnie i poświęcić wiele uwagi innym".
Życie Penelopy Keeling to materiał na niezłą książkę, i to nie z gatunku tych przesłodzonych. Swoją opowieść zaczyna już jako starsza pani, ale wrócimy razem z nią do czasów młodości i pierwszego zauroczenia, które dopadło ją w trakcie wojny. A gdzieś tam w tle będzie przewijał się obraz "Poszukiwacze muszelek", prezent ślubny od ojca Penelopy, dość znanego malarza. Co może łączyć dzieło sztuki, wybuchową rodzinkę i ogrodnika? Przekonajcie się.
"Poszukiwacze muszelek" to rozbudowana opowieść obyczajowa, o nie całkiem harmonijnej rodzinie (i chwała jej za to, wyidealizowana familia byłaby okropnie nudna). Każdy członek tej rodziny będzie miał swoje pięć minut, ale to Penelopa stanowi filar tej historii i ona będzie ją scalać. Nie jest to bohaterka bez wad, ale to stanowi jej wartość, decyduje w moich oczach o jej prawdziwości. Z dużym zainteresowaniem śledziłam jej relacje z dorosłymi dziećmi, które bywały trudne dla wszystkich uczestników tego małego dramatu. Wychowujesz dziecko, odmawiasz sobie wszystkiego co możesz, żeby zapewnić mu odpowiedni start, a i tak nigdy nie ma gwarancji, że po latach nie dowiesz się o sobie kilku nieprzyjemnych rzeczy. Gorzkie, ale czy nieprawdziwe?
Ucieszyłam ...