Naiwna i prawie bez fabuły opowiastka o... hm, powiedzmy, poszukiwaniu jakiegoś sensu w życiu. Matka Seliny zmarła przy porodzie, ojciec zginął czy raczej zaginął w czasie wojny, dziewczynkę wychowała surowa babcia. Mimo pilnie utrzymywanej (właściwie dlaczego???) przez babkę i nianię tajemnicy co do tożsamości ojca, Selina znajduje w domu jego zdjęcie. Wiele lat później jej nudny narzeczony daje jej w prezencie książkę. Selina jest przekonana, że autor - którego portret widnieje na okładce - to jej zaginiony ojciec. Z dnia na dzień pakuje się i wyrusza do Cala Fuerte.
I co się dzieje? Właściwie to nic. Niby mnożą się wydarzenia - gubią jej bagaż, kradną jej portfel, więc dokonuje inwazji na dom George'a jako typowa dama w opałach, ale wszystko to tak jakoś spływa po powierzchni. W trzy dni wybucha romans, narzeczony Seliny i przyjaciółka George'a dostają kopa, a pozornie skończony pisarz odzyskuje wenę twórczą. Tak sobie. Bo laska jest ładna, a facet przystojny.
Pilcher napisała parę znośnych rzeczy, ale duża część jej produkcji jest okrutnie sztampowa, rzeczy dzieją się tam mechanicznie i bez powodu, ot tak, bo przecież na koniec On i Ona muszą sobie paść w ramiona. Nie szkodzi, że Ona jest wychowaną pod kloszem bezradną angielską panienką, zarazem naiwną i wścibską, a On facetem dryfującym w życiu bez celu, który najpierw bezwolnie pozwala jej wyciągnąć z siebie wszystkie sekrety, a potem nagle daje jej po twarzy. Na moje oko ten związek nie ma żadnych po...