Witajcie w somnambulicznym śnie, gdzie szarlatani, dzieciobójcy, astrologowie czy agenci policyjni mieszają się w kipieli odautorskich wodewili. Przewrotna komedia neurasteniczna - zakorzeniona w lunatycznym parku, gdzie łamią się czwarte ściany. Osiełek to prawdziwy zawadiaka - zostaje zatrzymany przez komendę tylko dlatego, że klęka przed panienką i gorszy miłością obywateli (absurd murowany!). Jedyne, co pozostało, by nie trafić do mamra i zostać rozgrzeszonym - to wziąć ożenek z zezowatą dziewczyną, która kocha kwiaty i powtarza to, jak nakręcana zabaweczka! Komedia, w której miałem uśmiech od ucha do ucha. Bawiłem się lepiej niż na dożynkach. Gałczyński daje popis w onirycznych scenach, gdzie chór głośno dudni, na stole likier, a fabrykant sztucznych nosów brnie w coraz większe tarapy ku uciesze widowni.
Zanurzenie w sennych oparach, w grotesce niepohamowanych zachowań graniczących z zaburzeniem fazy REM. Marzenia senne wypływają na wierzch, gdzie lunatycy krążą wokół kuglarzy, brzemiennych dziewic. Istna demolka twórcza. Niepozostawiająca złudzeń, że bohaterowie są zamknięci w śnie wariata autorskiego-Gałczyńskiego, który musiał się wtrącić i pojawić we własnej osobie. Świetna zabawa, a muzyka gra i nie przestaje. Deprywacja ludzkiej wyobraźni. Wspaniałe!