W tym tomie staram się pokazać, że ustalenia pochodzące z pierwszego tomu Tekstów zebranych poświęconego interpretacji zachowują swoją moc także wówczas, gdy zaczynamy mówić o polityce. Interpretując, dokonujemy wyborów dotyczących tego, jak widzimy rzeczywistość, albo jak chcemy, by była ona odczytywana. Wybory te są w moim rozumieniu ostentacyjnie polityczne, albowiem wierzymy w to, że gdyby inni myśleli tak, jak my, świat byłby znacznie lepszym miejscem do życia. Nie chodzi więc o to, czy mamy rację, czy nie, bo świat nie toczy się wedle racji, lecz wedle przekonań, wierzeń, afektów, podejrzeń, i całego splotu nieracjonalnych impulsów, które tylko czasem ulegają uzgodnieniu i refleksji.
Żyjemy w różnych wspólnotach przekonań, i choć między nimi nie da się bardzo często doprowadzić do zgody, to wewnątrz nich jest to nie tylko pożądane, ale i konieczne. W obrębie mojej wspólnoty, którą każdym tekstem inaczej projektuję i uzasadniam, zakładam, iż zgadzamy się co do tego, że człowiek jest skazany tylko na siebie, że nie ma pomocy spoza świata, że musi jakoś się z innymi poukładać co do swojego miejsca, wiedząc, że komuś to może się nie spodobać, że nikt jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w kwestii sensu życia, że każdy ma prawo powiedzieć, czym dla niego ten sens jest, że lepiej wiedzieć więcej niż mniej, ale przede wszystkim – że moja wspólnota (polityczno-interpretacyjna), choć lepsza dla mnie, niekoniecznie jest lepsza dla innych. A jest lepsza dla mnie, bo nie muszę tracić sił i energii na przekonywanie kogoś, kogo przekonać się wcale nie da, choć chętnie dyskutuję z tymi, którzy również wierzą w to, że dyskurs w życiu publicznym powinien trzymać afekt na smyczy.