Fragment: 5 maja 1983 r. Jakiś przedziwny zbieg okoliczności. Oto właśnie dziś, w dniu moich osiemdziesiątych urodzin, porządkując bibliotekę, wytrąciłem spod zakurzonej literackiej makulatury gruby, w safianową skórę oprawny, mocno wypłowiały zeszyt. Poznałem go. To chyba jedyna pamiątka ocalała z zawieruchy wojennej, którą pieczołowicie woziłem po szerokim świecie, aby w końcu umieścić gdzieś na dolnej półce regału, no i oczywiście... zapomnieć. Teraz przecieram z roztkliwieniem okulary i czytam. Jest to przecież mój pierwszy i jedyny zresztą w życiu dzienniczek, urwany i zaniechany gdzieś na przełomie dojrzewania, kiedy ze smarkacza rodził się... człowiek. Gdy go teraz czytam, przymglone sklerozą, dawno przeżyte obrazy nabierają rumieńców i suną przed oczy jak żywe. Zastanawiam się. Przychodzi nagle myśl. Może warto chwycić tego chłopca za rękę i poprowadzić go dalej poprzez te wszystkie przeszkody, pokusy i przygody, tak dobrze mi dzisiaj znane, a których on wówczas przewidzieć nie mógł. Może warto przeanalizować te wszystkie przemiany stosownie do chronologii lat w ich aktualnym odczuciu. Nanizać dalej dzień po dniu, jak się jeszcze pamięta.