Wacław Korabiewicz jako autor książek podróżniczych to dla mnie ciekawe odkrycie. Pisał przed wojną i po wojnie, bo i jego życie przypadło na trudny okres w dziejach kraju. Ta książka to opowieść o miłej parze w domyśle kochanków, którzy przemierzają interior Afryki w poszukiwaniu masek midimo. Wiedzę zaczerpnął z własnego doświadczenia, bo w Afryce spędził kilka lat. Trzeba pamiętać, że były to jeszcze czasy kolonializmu i mało kto szukał w Afryce dowodów kultury duchowej Afrykańczyków... A raczej złota i innych bogactw.
Zaletą tej książki, poza ciekawą akcją, jest bogaty język. Autor dbał o piękną polszczyznę. Tutaj widać też jak się zmieniły zwyczaje językowe i nazywanie rdzennych mieszkańców Afryki. Pojawiło się tabu językowe, którego w 1961 roku nie było.