Wszystkie zaprezentowane w tomiku teksty ujrzały już światło dzienne. Albo na portalu „wPolityce”, albo w tygodniku „wSieci”. Zdaję sobie sprawę, że po tym ostatnim zdaniu część czytelników odłoży książkę na półkę i nie sięgnie po nią. Takie bywają koszty wyborów i przekonań i nie ma co się z tego powodu mazgaić.
Teraz postanowiłem pozbierać swoje rozproszone, a niekiedy już niebrzmiące, głosy w jeden chór. Stąd pomysł tej publikacji.
Od lat lokuję się w obszarze naukowej eseistyki. Jeden z wybitnych profesorów nazwał mnie nawet „mistrzem pedagogicznego eseju”. Miano to jest mocno na wyrost. Znam uczonych znacznie lepiej władających piórem i ze zdumieniem obserwuję, jak opasłe tomy są w stanie napisać. Ja tak nie potrafię. I w tym życiu już się nie nauczę.
Dlaczego „pedagogika dyskretna”? Bo oparta na wrażeniach, na skojarzeniach i wnioskach wynikających nie z dobrze zaplanowanych badań utrzymanych w reżimie metodologicznym, lecz z pewnej wrażliwości, podpatrywania rzeczywistości, oglądania spraw niekiedy zza węgła. To pedagogika, dla której materiału dostarczył mój prawie sześćdziesięcioletni spacer po świecie.
Co ciekawe, jako promotor prac magisterskich czy doktorskich zdecydowanie preferuję publikacje oparte na empirii, statystyce, pełne wykresów i tabel. Wszak moje najwcześniejsze prace też od tego nie stroniły.