„Pardaillanowie“, to najpiękniejsza epopea bohaterstwa i szlachetności. Bohaterowie tej epopei, potomkowie sławnego rodu Pardaillanów — to ry cerze bez strachu i skazy — obrońcy nieszczęśliwych i uciśnionych, prawdzi i paladynowie i błędni rycerze. Stary Pardaillan żyje i umiera wolny i niepodlegający żadnym innym więzom, prócz tych, które dyktuje mu jego sumienie. Ginie w walce na wzgórzu Montmartre, gdzie do tej chwili jeszcze znajduje się jego mogiła, którą nasz czytelnik przejęty dziejami jego życia, może obejrzeć, zwiedzając osobliwości starego Paryża.
Fragment: Spojrzenie jego wówczas przeniosło się na potężną sylwetkę zamczyska, które się rozsiadło na wzgórzu, i zdawało czyhać zdała, niby potwór kamienny. Wszystko, co nienawidzę, jest tam! — szepną przez zaciśnięte zęby. Tam jest ta potęga, która mnie zgniotła i zniszczyła! Tak, ja, pan na Piennes, niegdyś pan na całej tej okolicy, dziś jestem zmuszony żyć w biedzie, na tym mizernym kawałku ziemi, którą mi pozostawiła żarłoczność konetablal... Ale cóż ja mówię, nierozumny! czyż nawet w tej samej chwili nie pragnie on wygnać mnie z tego ostatniego mego schronienia? Kto wie, czy jutro moja córka będzie miała jeszcze dom swój, gdzieby się mogła schronić? O moja Janino, zbierasz kwiaty... może już ostatnie kwiaty!...
Dwie ciche łzy stoczyły się gorzkim śladem między zmarszczkami zrozpaczonego oblicza.
Nagle starzec zbladł straszliwie: jeździec ubrany czarno zatrzymał się przed domem, zsiadł i skłonił się przed nim.
— Na szatana! to poborca Montmorencych!
— Mości panie de Piennes — rzekł czarny człowiek — otrzymałem od konetabla mego pana, dokument, który nakazał mi natychmiast oddać panu.
Fragment: Spojrzenie jego wówczas przeniosło się na potężną sylwetkę zamczyska, które się rozsiadło na wzgórzu, i zdawało czyhać zdała, niby potwór kamienny. Wszystko, co nienawidzę, jest tam! — szepną przez zaciśnięte zęby. Tam jest ta potęga, która mnie zgniotła i zniszczyła! Tak, ja, pan na Piennes, niegdyś pan na całej tej okolicy, dziś jestem zmuszony żyć w biedzie, na tym mizernym kawałku ziemi, którą mi pozostawiła żarłoczność konetablal... Ale cóż ja mówię, nierozumny! czyż nawet w tej samej chwili nie pragnie on wygnać mnie z tego ostatniego mego schronienia? Kto wie, czy jutro moja córka będzie miała jeszcze dom swój, gdzieby się mogła schronić? O moja Janino, zbierasz kwiaty... może już ostatnie kwiaty!...
Dwie ciche łzy stoczyły się gorzkim śladem między zmarszczkami zrozpaczonego oblicza.
Nagle starzec zbladł straszliwie: jeździec ubrany czarno zatrzymał się przed domem, zsiadł i skłonił się przed nim.
— Na szatana! to poborca Montmorencych!
— Mości panie de Piennes — rzekł czarny człowiek — otrzymałem od konetabla mego pana, dokument, który nakazał mi natychmiast oddać panu.