Dla odmiany zaczęłam czytać zagraniczny thriller i muszę przyznać, że przy Parze spod numeru 9 dobrze spędziłam czas. Jest to thriller, więc znajdziemy tutaj dużo niepokoju, intryga całkiem wciąga – przez większość książki miałam pytanie w głowie kto jest kim. Do tego całkiem dobry zwrot akcji, który jednocześnie zaskoczył, jak i można było się spodziewać, że może pójść to w tę stronę (tzn. ja się troszkę spodziewałam).
Najlepiej podsumowałabym tę książkę jako thriller obyczajowy, ponieważ mimo wszystko akcja rozwija się pomalutku, pomimo że sam początek był wrzuceniem bohaterów na głęboką wodę! W remontowanym ogrodzie Saffy i Toma odkopano dwa ciała, na nieszczęście Saffy okazuje się, że morderstw dokonano mniej więcej w czasie, gdy w domu mieszkała jej babcia, Rose wraz z niespełna trzyletnią Lorną, matką Saffy. W wyjaśnieniu sprawy, kim są znalezione ciała, nie pomaga fakt, że Rose cierpi na demencję i pamięć płata jej figle. Pojawiają się pytania przed kim uciekała Rose? Kim była Daphne? A kim Jean? Victor?
Na początku Saffy mnie irytowała, natomiast z biegiem czasu polubiłam ją. Bardzo podobała mi się przedstawiona relacja z babcią, to jak młoda kobieta kocha Rose i robi wszystko, żeby jednocześnie ją chronić i spróbować odnaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. Lorna, matka Saffy, była raczej wykreowana na postać, która powinna wręcz drażnić czytelnika, natomiast we mnie wzbudzała współczucie i próbując ...