Nawet nie zdajecie sobie sprawy, przez ile polowałem na tę serię w bibliotece. Okładka niesamowicie mnie nęciła i przyciągała, więc czekałem tylko na to, aż znajdę "Osobliwy dom pani Peregrine" na bibliotecznej półce. Potem na pewien czas zapomniałem o tej serii, ale na szczęście ostatnio te przepiękne grzbiety rzuciły mi się w oczy i przypomniały o sobie.
Na początku napiszę, że zaczynałem czytać "Osobliwy dom..." w zasadzie z wiedzą zerową na jego temat. Wiedziałem jedynie, że będzie to fantastyka, którą oczywiście dostałem. Riggs popełnił kawał diabelnie dobrego fantasty. Nie zdawałem jednak sobie sprawy, że książka to także elementy może nie horroru, ale jakiejś grozy. Mój próg strachu jest naprawdę niski (o ile w ogóle istnieje) i w tej kwestii "Osobliwy dom..." naprawdę mnie w kilku miejscach porządnie przestraszył, że aż musiałem zasypiać z włączoną lampką.
Moje wrażenia oprócz bardzo dobrych opisów podsycały także mrożące krew w żyłach fotografie. Wydanie powieści to absolutnie miód na moje serce. Sama okładka jest niesamowita, nie mówiąc już o zdjęciach w środku, które przez to, że są autentyczne, skutecznie wzbudzają wyobraźnię czytelnika.
Wspomnę też o pewnym zgrzycie, coby nie było tak kolorowo. Mianowicie w książce przeszkadzały mi przestarzałe słowa oraz staroświeckie (obecnie raczej niewystępujący) myślenie. Niektóre sformułowania czy wyrazy w obecnych czasach są zwyczajnie obraźliwe, natomiast wiem, że mógł to być również specja...