W tej opowieści poznajemy 16 letniego Jackoba Portmana. W wieku 6 lat upatrywał bohatera w swoim dziadku Abrahamie, który opowiadał mu o swoim dzieciństwie na idyllicznej wyspie w Walii, gdzie trafił z okupowanej przez nazistów Polski (plus za polski wątek;-)) Abe- dziadek kolorował mu nudne, pełne rutyny życie, za pomocą opowieści o osobliwych dzieciach, z którymi mieszkał w domu Pani Peregrine i wspólnie wiedli bezstresowy żywot. Jake i Abe, byli bardzo blisko ze sobą związani, (nie tylko więzy krwi ich łączyły) czego nie można powiedzieć o relacji z rodzicami. To oni sprowadzili o bezceremonialnie do parteru, niszcząc świat marzeń, co zachwiało i wiarą w dziadka, i z biegiem czasu przestał wierzyć w "bajki" opowiadane na dobranoc. Jednak przewrotny los, pokaże jaka jest prawda, a sam chłopak będzie musiał skonfrontować wymysły, za jakie uważał historie dziadka, z rzeczywistością. Co będzie mieć miejsce od momentu tragicznej śmierci Abrahama, i tego, co nastolatek zastał na miejscu, gdy znalazł zwłoki staruszka. Nie bez znaczenia pozostają ostatnie słowa, jakie kieruje do wnuczka. Punktem kulminacyjnym jest moment urodzin, kiedy w prezencie od ciotki dostaje książkę z dedykacją i nie tylko, jest coś jeszcze ;) Akcja nabiera tempa, natomiast kiedy nastolatek wraz z ojcem wyjeżdżają na wyspę, i magia daje o sobie znać, ostatnia wola dziadka rozbrzmiewa mu cały czas w głowie coraz głośniej. Układanka zaczyna się składać w spójną całość, a chłopak doświadcza na własnej skórze tego, o czym nasłuchał się 1o lat wcześniej. Wiele zagadek znajduje rozwiązanie. Jake może zrozumieć pewne rzeczy, których jest świadkiem. Wsiąka w osobliwy świat, staje się jego częścią, a przygody piętrzą się. I tutaj postawię przysłowiową kropkę, odnośnie samej fabuły.
Czyta się szybko. Przyjemny styl, który mi odpowiada. Riggs świetnie połączył gatunki, i thriller i powieść dla młodzieży, znajdziemy też subtelny wątek miłosny. Nie zabraknie także humoru i elementów może nie tyle grozy, bo jednak byłabym ostrożna z zakwalifikowaniem tego do horroru, ale mrocznych z pewnością. Bywały momenty, że nie chciałabym być na miejscu młodego Portmana ;) Opowieść przepełniona jest magią.
Narracja pierwszoosobowa. Wątki są spójne, zazębiają się, tworząc obraz całej historii. Dowiadujemy się wszystkiego w swoim czasie. Postacie nie są nader skomplikowane, i takie "zwykłe" pomimo swoich osobliwości. Nie powiedziałabym, że są nijakie, owszem może autor nie zagłębiał się zbytnio w ich rysy psychologiczne, są tylko obdarzone nadprzyrodzonymi mocami, i tyle wystarczy, o to przecież chodziło w książce. Poza tym to dzieci, w dodatku zamknięte w hermetycznym świecie, z dala od zła świata i ludzi (ale nie tylko...). A propos wyobraźni, pisarz tworzy plastyczne opisy przyrody,np choćby ruiny sierocińca, widziałam go, czułam jakbym towarzyszyła tam bohaterowi. Choć niekoniecznie chciałabym przeżyć to na jawie, zwłaszcza moment, kiedy Jackob orientuje się, że nie jest tam sam ;-)
Dającym do myślenia wątkiem jest wszelka odmienność, i ogólnoludzka nietolerancja na to, co inne i nieznane, a zatem gorsze. Niecodziennym zestawieniem są tutaj osobliwcy, z osobami żydowskiego pochodzenia tępionymi przez hitlerowców. Czas dla mieszkańców Cairnholm zatrzymał się we wrześniu 1940, czyli podczas drugiej wojny światowej. Muszą się izolować, by żyć spokojnie, i przede wszystkim pozostać bezpiecznymi. Zauważmy, że "tam" jest błogo i słonecznie, a tu i teraz jest nijako, szaro i deszczowo.
Wykonanie książki, od strony graficznej?Pomysł ze zdjęciami jest genialny, jest trochę tak, jakbyśmy trzymali w dłoni nie nie tylko książkę, ale i album ze czarno-białymi zdjęciami, wiecie taki stary, z czarnymi kartkami, oddzielonymi pergaminem. I co fajne, na końcu znajdziemy rozpiskę kogo one przedstawiają, i do kogo należy fotka. Książka podzielona jest na 11 rozdziałów, a każdy z nich zaczyna się oddzielną brązową kartką, pierwsze zdanie zaś inicjałem, przy numeracji stron dodano subtelny wzorek, również w tym samym kolorze. Wiele kartek zajmują fotografie, jest ich ponad 40.Okładka? Klimatyczna. Nie oszukujmy się, przyciąga wzrok i rozbudza wyobraźnię. Kto nie zwróci uwagi na lewitującą dziewczynkę, z poprzedniej epoki? Ok, przyznaje, jeśli chodzi o mnie, to pierwsze na co zwróciłam spojrzałam, to wyraz twarzy dziewczynki.
Jako, że książka bardzo mi się spodobała, pomyślałam, że film także obejrzę. No i weekend oglądałam ekranizację. Hm, ekranizację..to chyba nadużycie, powiedziałabym raczej, że reżyser tylko lekko się zasugerował fabułą. Nie spekuluje tutaj na temat moich wyobrażeń podczas lektury, a tego, co zobaczyłam na ekranie. To akurat wiadomo, ile czytelników, tyle wyobraźnia podpowiada różnych obrazów. I to jet piękne w książkach, każdy widzi opowieść na swój sposób :) Dlatego, nie mówię, że nastąpił tu rozbrat pomiędzy filmem, a moja wizją. Bo film był klimatyczny, i mógłby mi się podobać, chociaż przypominał bardziej...bajkę dla dzieci, a książka dostarcza o wiele więcej, był dreszczyk emocji, i ta ciemniejsza strona fantasy. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest baaardzo okrojoną wersją książki, a reżyser wątkami swobodnie żongluje (dość często nie spotykając się nawet z oryginalnym biegiem zdarzeń), co osobiście mi niezbyt odpowiada. No ale nic, nie recenzuję tutaj filmu ;)