Są takie historie, które nie powinny nigdy się zdarzyć, są wydarzenia, których każdy z nas chciałby uniknąć, są i takie, które pozostawiają nas w milczeniu, osłupieniu, bądź w poczuciu bezsilności.
W takim swoistym wstrząsie i uczuciu rozbicia pozostawiła mnie lektura "Ocalić syna" Lucindy Berry, książkę przeczytałam w jeden z ostatnich dni wakacji, nie przeczuwając tego ładunku emocjonalnego zabrałam ją na plażę. Nie tylko nie weszłam w ten dzień do morza, nie oderwałam się od tej powieści, choć już po kilku stronach było jasne, że to nie jest książka "na lato" a jej ciężar będzie gniótł mnie kolejne dni i miesiące…
Kończy się już jesień a ja nie potrafię zebrać się w sobie, żeby opowiedzieć o tej sierpniowej lekturze, która siedzi we mnie niczym cierń, drażniący przy najmniejszym nawet wspomnieniu.
Są takie przeżycia, których nie życzymy najgorszym wrogom, są emocje, których nikt nigdy nie powinien zaznać, są biografie przy których otulamy się kocem, wdzięczni, że w żaden sposób nie dotykają nas osobiście.
Adrianne i Noah nie mają takiego szczęścia. Ich świat się zawalił, i nieważne jakie działania podejmą nie są w stanie wymazać faktu, że przyszłość chłopaka oznaczać może tylko łzy - jego bądź jego ofiar. Nastolatek zwierza się matce z molestowania dwóch uczennic na pływalni, ponosi karę, odbywa terapię ale choć żyje z wyrzutami sumienia i doskonale rozróżnia dobro od zła, czuje i wie, że drzemie ...