"Historia, którą dziś opowiem, wydarzyła się w lutym. Jej bohater to postać jaką łatwo znaleźć w każdym mniejszym i większym mieście. Człowiek młody, ambitny, pozbawiony jakichkolwiek możliwości realizowania swych marzeń i pragnień, a to za sprawą własnego nieuctwa, nadopiekuńczej matki, ojca furiata lub przedwczesnego małżeństwa z nieodpowiednią kobietą, która wrobiła go w dziecko. O czym może marzyć facet, który spędza czas w jakiejś przypadkowej pracy, gdzie gnoją go koledzy i szef, gdzie naśmiewają się z niego sprzątaczki, mówiąc, że nosi sweter, jak te facety z kabaretu, co to go w niedzielę pokazywali Łowcy coś tam, coś tam? No o czym on może marzyć? Taki facet może marzyć jedynie o wielkiej forsie." (Niezwykłe przypadki Arkadiusza Z.) "Kiedy opisywałem wszystkie makabryczne zajścia na terenie miasta i całego powiatu korzystałem właściwie tylko z prokuratora Grześka, co jest oczywiście niedopuszczalne w prawdziwym dziennikarstwie, powinienem bowiem pogadać jeszcze z uczestnikami zajść i świadkami i dopiero wtedy wyprodukować rzetelną relację o powiatowej przestępczości. Miałem to jednak głęboko w plecach. Powodów było kilka. Po pierwsze nie miałem ochoty narażać się na atak ze strony rozwścieczonych rodzin morderców i gwałcicieli przekonanych o absolutnej niewinności swoich krewnych, których policja wrobiła w zbrodnię, nie miałem no to ochoty podwójnie, bo mój wydawca, jak większość wydawców, płacił mało, a wymagania miał duże. Była też we mnie jakaś dziwna pewność, że gdyby do mego pracodawcy zgłosił się jeden z krewnych Jurka lub kogoś podobnego z prośbą o mój numer telefonu lub adres popartą jakimś solidniejszym argumentem typu śrubokręt krzyżakowy, otrzymałby ten telefon lub adres z pewnością." (Zbrodzieńka i gwałcik)